niedziela, 14 grudnia 2014

Okiem Koziołkowej

No i na reszcie się doczekaliśmy. Dzieci liczyły każdy dzień w szkole ja każdy dzień przygotowań i załatywiania spraw przed wyjazdem. Codziennie lista spraw do załatwienia zamiast się skracać to w jakiś magiczny sposób się wydłużała. Doba stawała się za krótka i nagle... jest, nastał dzień wyjazdu. Plecaki spakowane, paszporty, pieniądze przygotowane, odprawa zrobiona czyli jedziemy. Musieliśmy wstać bardzo wcześnie bo samolot mieliśmy o 9:10. W tym dniu spała u nas siostra Piotrka i powiedziała że jeszcze nigdy nie widziała aby nasza rodzina wstała tak wcześnie w tak dobrych humorach. Niestety dla niektórych ten dobry dzień szybko się skończył :)
Na lotnisko zawiózł nas szwagier i od razu udalismy się do odprawy. Tutaj niestety ZONK!!!!
Piotrka plecak ważył 39 kg, a dopuszczalna waga 32. No i stało się. Kozioł dosytał szału. Jego misternie zapakowany plecak, zawinięty folią streczową musi być rozbebeszony i część rzeczy przeniesiona do mojego plecaka (18kg, ja to potrafie się ustawić). Dowiedziałam się przy okazji od męża za jaką wspaniałą specjalistke od turystyki mnie uważa a następnie przeprosiłam panią w chack in i poszliśmy na bok się przepakować. Kozioł był już „zagotowany” więc aby bardziej go nie stresować pozostawiłam go przy maszynie do owijania w folie bagaży i poszłam przywitać się z ludźmi na stoisku Neckermann. Gdy wróciłam mój mąż był już spokojniejszy chociaż wydane 100 PLN za zabezpieczenie bagaży wypominał mi jeszcze kilka godzin. Podczas odprawy bagażów podręcznych maszyna losowo wybrała mnie do kontroli. Ja to mam szczęscie :) Pierwszy masaż całego ciała i to za darmo wykonała mi pani celniczka. No cóż trudno go porównać do tajskiego ale nie ma co wybrzydzać. Ponieważ przepakowanie zajeło nam sporą część czasu musieliśmy od razu udać się do samolotu a tym samym zaoszczędziliśmy pieniądze bo już nie miałam czasu wydać nic na bezcłówce. Niestety to nie pocieszyło mojego męża ani jego węża w kieszeni. Dalsza podróż mineła nam bez większych przygód i po kilkunastu godzinach byliśmy już w Bangkoku. Kiedy wysiadłam na lotnisku poczułam jakbym wróciła do domu. Mimo tłumów i hałasu mnie ogarniał spokój i harmonia. Szybko udaliśmy się do odprawy, przebraliśmy się i chcieliśmy udac się na metro, ale w drodze zauważylismy stoiska z busami. Postanowilismy zaryzykować i okazało się, że za kilka minut jest bus do Tratu, ale mają tylko trzy miajsca. No cóż nie tak się podróżowało …

oczywiście skorzystaliśmy z okazji i już o 13:30 byliśmy w Tracie. W planie mieliśmy przenocować w tej miejscowości ale przecież plan zawsze można zmienić. Postanowilismy ruszyć dalej i jak się szybko okazało był to dobry pomysł. Wzieliśmy taksówke do portu gdzie tylko 30 minut czekaliśmy na motorówke na wyspę Mak. Zakwaterowaliśmy się w hotelu dzień wcześniej a to oznacza że mamy jeden dzień odpoczynku dłużej. Swoją drogą to musieliśmy wygladać jak rodzina Zombi. Bladzi, podkrążone oczy i usypiajacy w każdej sytuacji i w każdym momencie (w busie, na przystanku, na motorówce). Wiedzielismy jednak że najszybciej przystosujemy się do czasu (6 godzin róznicy) jak przetrzymamy do wieczora. Cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz