poniedziałek, 21 stycznia 2019

Filipiny Nasz pierwszy moto trip wyspa Negros

Witamy serdecznie



Zrobiliśmy pierwszego tripa motrami (no dobra Kasia miała skuter a ja inną popierdółke)




Kiedyś jak byłem młody wydawało mi się że trasa Skierniewice-Monachium około 1000 km zrobiona w 10 godz (nie było jeszcze szybkich tras po stronie polskiej), a przez brata w około 8 godz,
to nie jest żaden specjalny wyczyn. Teraz już wiem że zrobienie 1007 km w 8 dni skuterem to jest coś co można nazwać wyzwaniem. Odparzony tyłek nawet jak weźniesz ze sobą dwie poduszki to tylko fizyczny ból, pozostaje jeszcze uraz psychiczny. Ale od początku :)

Zbliża się koniec roku 2018 moje dziewczyny mają wolne w szkole to logiczne prawda wszystkie dzieci mają. Moja druga połowa (czyli żona) rzuca od niechcenia ciekawy pomysł

K- może wybierzemy się gdzieś dalej motorami
P- motorami ! przecież my mamy skutery
K- a to nie to samo przecież samo jeździ, pchać  nie trzeba

Ziarnko zostaje zasiane, ale mamy święta, nowy rok, znajomi, imprezy, nikt sobie głowy nie zawraca
tym pomysłem. W pierwszy dzień nowego roku pomysł wyjazdu wrócił ze zdwojoną siłą.

K-pakujemy się i wyjeżdzamy, dzieci się nudzą, zobaczmy chociaż trochę te Filipiny skoro tu       mieszkamy 
P- sorry żona ja nie mogę mój skuter ma awarie muszę z nim do mechanika :)

No i jak to na Filipinach bywa mechanik otwarty 364 dni w roku ale akurat 1 stycznia wolne.
Jak pech to pech. A przecież to dopiero początek naszego wyjazdu. A w zasadzie jeszcze nie rozpoczęliśmy podróży.



1. Dzień wyjazdu:

 Mechanik dał sobie rade z usterka w 15 min, ale my potrzebowaliśmy jeszcze co najmniej 5 godz     zanim  ruszyliśmy. Pożegnaliśmy zwierzyniec, przekazaliśmy Piotrkowi instrukcje odnośnie     dokarmiania naszego inwentarza i wsiadamy na skutery. Bum niespodzianka Kasi nie odpala. Qrwa co jest nie tak myślę sobie, rano jeszcze jeździł. Okazało się że jak montowałem oparcie dla dzieci a zarazem uchwyt na plecak to stacyjka był w pozycji "ON" czyli rozładowałem akumulator.
 Dzięki bogu za chińską zapobiegliwość. Jak nie działa rozrusznik to mamy "kopaczkę" a ona   zazwyczaj jest sprawna :). Skutery odpaliły ruszyliśmy przed siebie jak zwykle zresztą bez   organizacji czegokolwiek. Wiedzieliśmy tylko że naszym celem jest wyspa Negros, a reszta... jakoś to   będzie. No i było prom Bantayan-Hagnaya spoko luz, następnie Port Hagnaya do Port Tabuelan   tylko 35 km (nie pytajcie o czas) nie było źle, widno, bez deszczu, luzik.


 Zajeżdżamy do portu w Tabuelan wszystko spoko promy stoją nawet 4 duże ładne, ale nikt nic nie   wie. Żadnej rozpiski, informacji na temat godzin kursowania czyli Filipino Style (może właśnie o tym   Filipino Style będzie następny post). Trudno bierzemy kawkę, ciasteczka w jakimś portowym barze i  cierpliwie czekamy. Cierpliwość na Fili jest potrzebna i to bardzo :) Ci co byli wiedzą co mam na myśli. Wreszcie pojawia się jakiś pan marynarz i informuje nas że to jego prom odpłynie pierwszy. No to bach opłata portowa uiszczona pakujemy się na prom.


 Prom na trasie Tabuelan-Escalante płynie ponad dwie godz wiec biorąc pod uwagę późny czas   startu wysiadając jesteśmy w czarnej du...e. Ciemna noc, ogromne ciężarówki to jest to czego chyba   obawialiśmy się najbardziej. Przed nami trasa Escalante-Cadiz 41 km (nie pytajcie o czas) okazała   się  nie taka straszna, w sumie jedyną przygodą była kontrola antynarkotykowa po drodze. Ale jak   ujrzeli dwa skutery obładowane jak osły i czteroosobową rodzinę z bananem na buzi to nawet nie   sprawdzili dokumentów z wrażenia. Zrobili sobie tylko pamiątkowe zdjęcie :).
 Dwie przeprawy promowe plus jakieś około 80 km na skuterach daje nam jakieś 8 godzin podróży
 co powinno dać wszystkim do myślenia jak się podróżuje po Filipinach. W Cadiz zatrzymaliśmy się   tylko na nocleg byliśmy juz dwukrotnie w tym mieście i nie ma tu nic poza sklepami z częściami   do skuterów i motorów.


\
2. Rano pobudka jak narazie wszyscy jeszcze podekscytowani wyprawą. Ruszamy do Backolod     przed nami 62 km w/g mapy, ale mamy po drodze do zwiedzenia miejscowość Silay. Trasa super, pogoda jeszcze lepsza nawet duże ciężarówki nie są problemem bo na większości trasy jest osobny pas dla motorów. Jadąc przez północne Negros odnoszę  wrażenie że wszędzie czuć słodki smak, nawet spaliny z ogromnych samochodów nie są uciążliwe.




 Przed Silay chcemy zobaczyć fabrykę w której przerabiana jest trzcina cukrowa. Fabryka jak fabryka, dymi jak kiepskiej jakości krematorium (tak wiem nie najlepsze porównanie, ale takie mi przyszło do głowy). Wiadomo że nas nie wpuścili, ale jakieś tam fotki mamy.


 Za to w drodze z fabryki mieliśmy nie miły wypadek. Żona wjechała na stare torowisko i położyła się na skuterze razem z Leną (niestety zdjęć nie mam, nie pomyślałem jak łowca sensacji tylko zająłem się ratowaniem rodziny). Na szczęście straty nie duże. Zarysowana obudowa przy skuterze i pęknięte lusterko. Lena zdarte kolano a Kasia urażona duma i "strzaskana" kostka, ale będzie żyła. Szybka wizyta w aptece Lena dostaje opatrunek i ruszamy dalej. Miejscowość Silay - to tu właśnie mieszkałą najbogatsza śmietanka wyspy Negros. Super wykształceni, bogaci właściciele ziemskich, których jak to bywa w zwyczaju dzieci żeniły się między sobą a fortuny łączyły w jeszcze większe fortuny. Do zobaczenia w Silay jest niewiele , ale za to bardzo spektakularne. Zwiedzić można trzy domy po takich właśnie właścicielach ziemskich. Z historii którą przedstawił nam p. przewodnik notabene spowinowacona z jednym z takich bogatych rodów. (poznać można to odrazu. Zasób wiedzy, znajomość języków, elokwencja) wyłania się bardzo ciekawa opowieść. W Silay był 31 jeden takich domów bogatych przedstawicieli gatunku ludzkiego :)  ocalało 28, a zwiedzać można tylko trzy. Na bardzo wyraźną sugestię mojej żony musieliśmy zobaczyć oczywiście wszystkie 3. Opisze je pokrótce tak też słuchałem przewodników. Pierwszy w samym centrum miasta ładny bez wodotrysków bardzo znaczącym był fakt że przewodnikiem była  tam wnuczka lub prawnuczka a może nawet papra wnuczka magnatów.


Moja żona była tak zachwycona domem i zadawała tyle pytań że pani przewodnik aby zamknąć jej buzię w ramach wyjątku pozwoliła nam zasiąść do stołu przy którym zapewne siedziało wiele znakomitości :)




Za to mój urok osobisty nie pozwolił pani przewodnik zabronić mi bawić się eksponatami :)



 
W tle oczywiście rodzina właścicieli a na pierwszym planie 3/4 rodziny Kozłów :)))

Dom drugi znajduje się bardzo blisko pierwszego :) a jedyną atrakcją to przewodnik około siedemdziesiecio letni dziadek który jest wnukiem właściciela i historia opowiadana przez niego przenosi nas w bardzo odległe czasy. Ciekawostką jaką warto napisać jest to że on jak i jego rodzeństwo czy to rodzone czy tam cioteczne bądź stryjeczne to celebryci lat 50 i 60. Dziadek  opowiadał nam i pokazywał swoje plakaty jak był modelem w młodości i jako pierwszy na Filipinach reklamował bardzo skąpe stroje kąpielowe dla facetów. Choć przegiął pałę pokazując nam swój akt na który się zdecydował mając bodajże 56 lat ze sterczącym fallusem :) (pozazdrościć kondycji viagry wtedy nie było). Moje córki były lekko zniesmaczone choć dziadek zapytał nas czy może ten rysunek pokazać. Na pewno rzeczą którą zapamiętałem ja i moja familia to najmniejsze lalki na świecie i prawdziwy meteoryt który w niewyjaśniony sposób do niego trafił i mogliśmy go dotknąć.


to białe powyżej lalek to ziarnko ryżu :)

To dziecko z okładki płyty winylowej to też jego rodzina.

Ostatni dom to juz naprawdę "chata bogata" jako że byłem znudzony poszliśmy z młodszą córką poleżeć na ławce w ogrodzie :)




żona weszła w dobrą relacje z panią przewodnik, my z Leną wykorzystaliśmy ten czas na sen :)))

I tak oto zakończyła się nasza wizyta w Silay , jeszcze parę kilometrów i docieramy do Bacolod kierujemy się prosto do hotelu emocji na jeden dzień wystarczy.


3. Może i byśmy olali to jedno z większych i zatłoczonych miast na Filipinach, ale niestety Kasia coś tu znalazła do zwiedzania. (zdziwiłbym sie jak by nie znalazła). Myślę że punktów do zobaczenia w Bacolod może być więcej my wybraliśmy (żona wybrała ) dwa.

The Ruins to takie must see (zobaczyć koniecznie) i faktycznie wspaniała budowla z ogromnym ogrodem. Oczywiście jak sama nazwa wskazuje ruiny to ruiny i pięknych wnętrz się nie spodziewajcie wszystko strawione przez pożar. Ale przyznać trzeba że całokształt tego co tam było wcześniej jest i oczy można nacieszyć. Historia do przeczytania w google nie lubię kopiować, nie mój styl dodam tylko że budowla ta jest zwana Filipińskim Taj Mahal.




A wybór nr 2 do zwiedzenia w Bacolod to ja nie wiem gdzie żona znalazła ale cudem w ogóle jest że znaleźliśmy to miejsce. Wszystkie nawigacje prowadzą całkowicie w inne miejsce i znaleźć to które nas interesuje rozbudza w nas jeszcze większą cheć zobaczenia tego coś :)
To coś to: no właśnie candelabra z 14 tysięcy muszelek znajdujący się w jakimś jeba....m kościele, którego szukaliśmy 2 godziny.



Rozpaliło to waszą wyobraźnie :) nie? zapewniam was że mojej też nie :) spodziewałem się wow, a wyszło jak zawsze :) .

Dla mnie osobiście pamiątką z Bacolod będzie odbicie bieżnika opony na moim bucie, tak tak jakiś jeb....y kretyn najechał mi na nogę jak staliśmy w korku. Jak już się otrząsnołęm z pierwszego szoku i wykrzyczałem dużą ilość nie cenzurowanych słów, przystąpiłem do ataku, który to na szczęście dla sprawcy utknął w martwym punkcie czyli korku (nie nie uciekł mi pomógł mu kamuflarz przed nami stało kilka dużych białych aut, a ja nie zapamiętałem nr. rejestracyjnych sprawcy) Dzięki bogu jestem jak supermen przeżyłem:).

Czas na nas jest już dobrze po południu naszym docelowym punktem na dziś jest Kabankalan miejscówka oddalona o 90 km (o czas nie pytajcie). I tu można śmiało napisać że jest to najgorszy kawałek drogi jaki musieliśmy pokonać. Pierwsze 60 km było i widno i sucho choć duże auta dawały się we znaki, ale to ostatnie 30 km po nocy, w deszczu sprawiło że odechciało nam sie dalszej przygody :( . W Kabankalan zatrzymaliśmy się około nie wiem może 20 na jakieś rozeznanie odnośnie noclegu. Po jakimś rozgrzewającym napoju i znalezieniu w googlach info o hotelu chcemy ruszać ale okazuje się że Kasia ma pierwszego "kapcia" w tej podróży. Na nasze szczęście hotel jest jakieś 100 metrów dalej. Zaprowadzam swój motoskuter i wracam po Kasi skuter. Tego dnia już mamy dosyć. Nawet nie szukałem wulkanizacji.

4. Dzień.
 Rano słoneczko zapowiada się nieźle, Idę z Kasi skuterem do wulkanizacji a tam kolejka jak w Biedronce :). Nie chcąc tracić czasu na łatanie dziury kupuje nową dętkę za 10 zł  i cyk pyk odjeżdżam z pod wulkanizacji sprawnym motorem (sorry skuterem). Wulkanizator mówi że za 20 min odda mi naprawioną dętkę to będę miał rezerwową, zgadzam się. W hotelu suszenie mokrych rzeczy, przepakowywanie, po jakiejś godz stoimy pod hotelem gotowi do dalszej drogi.

P- skoczę odebrać tą zaklejoną dętkę
K- ok czekamy na stacji paliw

minute później stoję pod wulkanizacją odebrać gumę a pani mi oznajmia

   -Amigo nigdzie nie pojedziesz teraz ty masz kapcia w przednim kole

Qrwa jebać te Filipiny i cała tą wyprawę sobie pomyślałem, ale powiedziałem już całkiem spokojnie

- ok mam czas proszę robić



Stracone następne 30 minut, życie nas nie oszczędza :), nawet nasze skutero-motory łapią kapcia w tej samej miejscowości. To chyba znak że jednak żona dobrze wybrała partnera życiowego:).
Dobra. Wszystko mamy. Ruszamy. Przed nami 86 km do następnej miejscówki Sipalay. Choć znowu wyruszyliśmy z opóźnieniem to i tak jesteśmy bardzo zadowoleni, 10 km za Kabankalan wjeżdżamy na zachodnią część wyspy Negros. Od tego momentu uśmiech gości na naszych twarzach. Pusta, dobra droga, małe tarasy ryżowe po lewej i poprawnej stronie. Czasami widoki zapierają dech w piersi, kawałkami jedzie się przy samym morzu jest piękna pogoda, jest poprostuj pięknie.
 Do miejscowości Sipalay dojeżdżamy ma 16 więc mamy jeszcze dwie godz do zachodu słońca. Odrazu decyzja o strojach kąpielowych, maski, rurki, płetwy. Jesteśmy pod dużym wrażeniem rafy koralowej, a jak wiecie byliśmy już  w wielu ciekawych miejscach. Miejscówka typowo turystyczna ceny za pokój to 150 zł minimum plus jakieś dopłaty za dzieciaki. Zostajemy na dwie  noce.

5. Oddajemy się błogiemu lenistwu, wchodzimy do wody na snurki dwa razy :). Plus extra zwiedzamy trochę okolice, stołujemy się w wiosce Sipalay. Dla kogoś kto lubi taki wypoczynek miejsce idealne. Kilka plaż do wyboru, można wynająć łajbę na jeszcze fajniejsze rafy i co najważniejsze białych jak na lekarstwo. Choć na Punta Ballo Beach gdzie się zatrzymaliśmy jest kilka szkół nurkowych, nie odczuwamy jakiegoś dyskomfortu związanego np: z ładowaniem butli co wiemy jest operacją dosyć głośną.


Plaża Punto Ballo Beach


Gdzieś po trasie w jadłodajni

 Plaża Punta Ballo

To już chyba standart na Filipinach podświetlany napis z nazwą miejscowości


Plaża w Sipalay


no i oczywiście te zachody słońca


znowu Puna Ballo


a teraz będzie ciekawostka :) to że koguty na filipinach są to nie nowina, ale to że koguty pełnią role zwierzątek domowych, które towarzyszą im przy stole to było dla nas ogromnym zaskoczeniem.
Akurat w tym rejonie gdzie my się zatrzymaliśmy przy Punta Ballo prawie każdy właściciel miał takiego białego sukinkota który nawet nie był uwiązany i daleko nie odchodził.

6. Gdy już nasze cztery litery odpoczęły przyszła pora na najdłuższy odcinek w naszej trasie, ale też na jedną z najładniejszych tras.


Mapa pokazuje swoje a my swoje pokonaliśmy około 210 km w czasie (lepiej nie pisać). W każdym razie wieczorem dotarliśmy do Dumaguete. Tam już czuliśmy się jak w domu przecież całkiem niedawno bawiliśmy się u Rafała " Szukającprzygody.pl " na weselu. Zatrzymaliśmy się oczywiście u niego w Guest House. W Dumaguete mieliśmy konkretny plan: zjeść kolację z Rafałem i jego żoną, zobaczyć wodospad Casaroro i powtórnie udać się na Twin Lakes. Plan oczywiście wykonaliśmy. Kolacja - super :) Wodospad Casaroro też zajefajny. Trzeba się najpierw udać około 350 stopni w dół schodami później jakieś 10 min wzdłuż koryta rzeki i oczom naszym ukazuje się bardzo ładny, duży wodospad.





Chętni mogą się wykąpać, ale zaznaczam zimno :). Następnie udało nam zrobić zaległe Twin Lake
Czy warto sam nie wiem. Droga do jeziora, szczególnie ten kawałek przez góry jest niezły. Mijamy niezłe urwiska i mamy bardzo strome wjazdy i podjazdy. Same jeziora... czym tu się jarać :) . Dwa jeziora rozdzielone występem skalnym na którym wybudowano punkt widokowy.



 Żeby dostać się tam mamy dwie drogi, możemy, z buta na około jeziora jakieś 900 metrów lub łódeczka, co oczywiście wybraliśmy my no bo przecież moje córki są za leniwe.



ta sama trasa ale dwa różne zdjęcia, proste, pierwsze odpływamy z przystani, drugie to już powrót. Byłem dobrze rozgrzany :).

7.Gdy nadszedł dzień powrotu postanowiliśmy za namową Cristiny żony Rafała zajrzeć jeszcze na tutejszy jarmark :). Nie ukrywam że bardzo chciałem kupić takiego białego koguta. Pamiątki w postaci bibelotów już dawno nas znudziły, a ta wydawała sie praktyczna. Zawsze można ją później zjeść :). Kurczaka nie kupiliśmy, za to spędziliśmy miło kolejne 3 godzi, zjedliśmy pysznego prosiaka i kinilaw (to coś na wzór naszej sałatki śledziowej) plus dołożyliśmy extra 50 km do naszej drogi powrotnej.




poniżej Rafał, Cristina i moje córki


Z Dumaguete wyjechaliśmy po godz 14, przed nami 250 km do domu. Zadecydowaliśmy że będziemy wracać zachodnią stroną wyspy Cebu przez Moalbal i Toledo. Wschodnia strona wyspy Negros  droga leży na granicy z górami i teoretycznie moglibyśmy jechać cały czas w deszczu. Wybraliśmy opcje bardziej odpowiednią dla nas. Po drodze jest McDonalds, a czasami lubimy sie tam zatrzymać i jeżeli będziemy mieli dosyć trasy przenocujemy właśnie w tej miejskości. Plan swoje my swoje :), do Maka (McDonalds) dojechaliśmy jeszcze za dnia to było tylko  jakieś 70km. Po głębszych przemyśleniach postanowiliśmy że polecimy jeszcze 70 km do Toledo i tam zrobimy nocleg. Jedyne czego żałuje że jechaliśmy już po zmroku i omineły nas piękne widoki, trasa była ok.



8. Ostatnie 110 km do portu w Hagnaya to już pełny kombinezon wodoodporny, którego oczywiście nie mieliśmy :). Ale uwierzcie jak jesteś mokry w 10 % to już pozostałe 90% nie ma znaczenia. Porostu jedziesz przed siebie byle dojechać. I udało sie nam bez w sumie żadnych przeszkód. Oczywiście rano była kawka, śniadanko, herbatka a czas leci. Największy deszcz dopadł nas 20 km przed portem. A mogliśmy tego uniknąć.
 W domu wielka radość. Gospodarze wrócili, zwierzęta z suchej karmy przejdą nareszcie na coś bardziej pożywnego :).

Jeśli miałbym coś zmienić w tej podróży to tylko chyba motory, te którymi my dysponujemy nadają sie do: Kasi Honda  Scoopy na zakupy do marketu i broń panie boże dalej niż 20 km i mój Kawasaki Furry to taki mały ścigacz do imponowania Filipińskim małolatom :). I tym oto stwierdzeniem wiecie juz dlaczego przy przejechanych km było napisane (o czas nie pytajcie) uraz psychiczny pozostanie na dłużej :)

Cena transportu niewątpliwie taniej niż autobusami, ale w naszym przypadku,  bo mnożymy wszystko przez cztery, w waszym już nie koniecznie. Plusem jest to że jesteś niezależny od transportu publicznego

kontakt

pitchers@hoga.pl
fb/koziolkiwazji

kilka zdjeć


Pierwsza fota z podróży :)


Na promie

kawka w portowym barze

to już jakaś nocna przeprawa

światło widzę światło :)
 choć technika idzie naprzód Filipińczycy nie do końca za nią dają radę

Fabryka do przerobu trzciny cukrowej

kolejka w tej fabryce wyciągana zapewne przy jakichś ważniejszych uroczystościach

takie auta mijały nas po drodze, to są naprawdę relikty przeszłości



ciekawostka  to mniejsze to wózek dla bobasa, a to większe to nie fotel dla goryla który ma długie górne kończyny tylko fotel do przyjmowania porodów 

 The Ruins po spaleniu nie są takie WoW

a to gdzieś plaża ustrzelona aparatem

brak słów obraz mówi sam za siebie

 drogi którymi podążaliśmy

 w drodze do wodospadu i poniżej powrót jakieś miejsce do odpoczynku

to jest plaza na południu wyspy Negros a dokładnie miejsce w którym byliśmy na jarmarku i skąd odpływają łódki na Apo Island. miejscowość Malatapay





Tak tak nadal kocha :)