środa, 6 czerwca 2018

Filipiny. Wyspa Siargao


Cześć



Niestety będę musiał zrobić trochę na opak :). A czemu zaraz wam wyjaśnię. Jak wiadomo staram sie opisywać po kolei nasze przygody lecz tym razem zanim dokończę wam o naszym wyskoku na wyspę Luzon, to między postami wrzucę post o wyspie Siargao, która to nie oszukujmy się została naszym faworytem na Filipinach.
 Ale od początku, po powrocie z Luzonu i ogarnięciu wszystkiego pomyśleliśmy, że skoro dzieci mają jeszcze wakacje to damy radę zaliczyć jeszcze jedną wyspę. Wybór nie  był trudny. Wcześniej już wiedzieliśmy że chcemy pojechać na Siargao. Żeby się tam dostać jak zawsze musimy spędzić pół dnia na wydostanie się z naszej wyspy do Cebu. W  Cebu na Lapu-Lapu załatwiamy półroczne wizy, z czego bardzo się cieszymy, bo w innym urzędzie imigracyjnym chcieli łapówkę i musieliśmy przedłużać co dwa miesiące. Po załatwieniu formalności łapiemy taryfę i pędzimy do Pier nr 1. Tu okazuje się że biletów na dziś do Siuragao już nie ma, ale byliśmy na to przygotowani. Spędzamy noc u znajomych na Lapu-Lapu i dnia następnego o godz 19 zaczynamy naszą przygodę. Prom jak prom - normalny.  Nienormalne jest tylko to, że wszystkie łóżka w najtańszej klasie są na otwartym pokładzie :). Trochę szok bo tak jeszcze nie płynęliśmy, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Okazuje się, że pomysł bardzo dobry bo temperatura na otwartym morzu znośna a w klimatyzowanych kajutach po 17 stopni. W najtańszej opcji dostajesz tylko łóżko. Wiedząc o tym zakupiliśmy sobie po komplecie prześcieradło i poszewka na poduszkę, co było przydatne bo nie musieliśmy przyklejać się do brudnego materaca.


W mieście Siuragao na wyspie Mindanao jesteśmy o 3.30 rano. Wszyscy zaspani schodzimy ze statku, Kasia wychodzi przed bramki i kupuje bilety na następny prom. O 5.00 ruszamy dalej :) Wyspa na którą płyniemy jest "niedaleko", jakieś następne 4 godz nudzimy się jak mopsy. Wreszcie docieramy. Na miejscu witają nas Ala i Tomek nasi znajomi z Bantayanu, którzy się tu przeprowadzili. Można użyć określenia że nie błąkamy się jak dzieci we mgle. Znajomi ogarnęli wszystko. Bierzemy trajka lecimy po skutery i dalej na kwaterę do miejscowości Pilar. Tam właśnie mieszka Ala i Tomek plus z drugiej strony Marcin bo tak się złożyło że mieszkamy chwilowo na jednej ulicy wszyscy. Marcin jak się okazało jest lub był jak kto woli naszym sąsiadem z pod Skierniewic :) Ha jaki ten świat mały.



Kwatera może z zewnątrz nie wygląda okazale, ale pierwsze wrażenie może być mylne i w naszym przypadku tak było. Chata co prawda z drewna, ale z ogromnym pokojem, ogromną kuchnia i wszystkimi udogodnieniami jakie sobie można wymarzyć. Taras z dostępem do wody na którym chętnie popijamy kawkę z rana :)




Dla nas ważne, że mieliśmy bieżącą wodę, co naprawdę jest tu rarytasem, bo jest jakaś awaria i wszyscy noszą w wodę w bańkach. Nie muszę chyba dodawać, że ta awaria trwa już kilka miesięcy , bo to przecież Filipiny i tutaj jest inny czas. Cały ten luksus mieliśmy za 1500 peso za dobę, czyli jakieś 110-120 zł. A dodać muszę że Siargao jest wyjątkowo drogie i naprawdę zwykłe pokoje zaczynają się od 2000 peso. My jak się później okazało mieszkaliśmy w domu letniskowym bardzo zamożnego filipińczyka, który zagląda tu jak są zawody rybackie. Przez resztę czasu dom stoi pusty opiekuje się nim jedna rodzina, a wczasują się tam tylko turyści z polecenia lub znajomi właścicieli. Tu specjalne podziękowania dla naszych znajomych. Na bookingu nie znajdziemy tej kwaterki.
Zostaliśmy tam osiem nocy i to wystarczyło ażeby zakochać się w tej wyspie. Oczywiście na razie się tam nie przeprowadzimy bo uwaga: na 5 większych miejscowości rozsianych po wyspie jest jedna apteka, szkoła dla naszych córek jest jeszcze w budowie a to jak wiadomo jest dla nas priorytet. Ceny za wynajem domku potrzebnego dla naszej czwórki niestety by nam strasznie zawyżyło miesięczne wydatki, a na to nie możemy sobie pozwolić.
  W sumie osiem wspaniałych dni codziennie inna plaża do odwiedzenia: plaża Magpupungko oferuje baseny skalne w czasie odpływu morza, miejscowość Santa Fe i jej plaże, Pacifico Beach, tu mamy ogromne fale, Alegria Beach to dla zakochanych i inne które mogę polecić wszystkim którzy zdecydują się ją odwiedzić. Żeby było najprościej to zaraz po przyjeździe udajemy się z miejscowości Dapa do General Luna. GL to jest takie turystyczne miasteczko jak u nas Santa Fe i w innych miejscowościach białych nie spotkamy, chyba że są fajne plaże i ktoś zapuści się skuterem na rozpoznanie wyspy.
  O piątce polaków mieszkających na stałe na pewno usłyszycie, zresztą jest duża szansa że własnie od nich wynajmiecie skutery bo po co dorabiać obcego skoro można swojego. A przy okazji macie większe szanse na poznanie mało odwiedzanych miejsc, bo oni je znają a miejscowi nie zawsze się tym chwalą.
 Ja osobiście dodać muszę że urzekła mnie plaża w Santa Fe, nie tym gdzie mieszkamy, ale tam na Siargao mają taką samą miejscowość o tej samej nazwie :). Tu to tylko rurka maska i płetwy, nie ma fal woda nie uwierzycie ale od 35 stopni w górę. Dla mnie bajka, są domki przy plaży do wynajęcia. Z tym że pamiętać trzeba to jeszcze wioska za wiele tam nie ma, a do G Luna na balety jakieś 12 km jak dobrze pamiętam.
 Tak zielonej wyspy i tak czystej jeszcze nie widzieliśmy, ciężko było spotkać pustą butelkę plastikową wyrzuconą na pobocze, w sklepach przeważają torby papierowe wiec następny problem z głowy. Dochodzę do wniosku że najbardziej brudzą Filipińczycy na gościnnych występach i turyści.



taras w naszym homestay-u jako ciekawostka powiem że skacząc z pomostu mój głebokościomierz na ręku pokazał 6 metrów a nie dotknąłem dna :o


Pierwsze zdjęcie w poście też jest z tego samego miejsca . Takie zachody słońca mieliśmy codziennie


Po wyspie śmigaliśmy dwoma Hondami Beat wypożyczonymi od naszego rodaka Marcina po 300 peso za  dzien sztuka


Kuchnia w naszym domku full wyposażona, a tak zapełnionej lodówki nie powstydził bym się w Polsce.


Sprzęt wędkarski ale tylko na grube ryby typu żaglice, tunczyki itp wielkie stworzenia


Kącik telewizyjny który opanowały nasze córki z 50 kanałami


nawet nie wiem jak połowa tego się nazywa :) , ale na pewno jest to związane z tymi połowami


Gdzieś tam w wysokich dolinach :)


widoki przecudne




Powyższe trzy fotki to plaża i woda w Santa Fe cud, miód


następna plaża, nie pamiętam nazwy. Ale taras z którego robię zdjęcie ma oryginalną nazwę "Widok za milion  baksów " zdjęcie tego nie oddaje, lecz widok na żywo już tak
 

i następna plaża Alegria na samej północy wyspy tu już tylko lokalni w liczbie widocznej na zdjęciach


Atrakcja turystyczna :) wodospad znajduje sie też na północy wyspy i jest bardzo dobrze oznaczony przy drodze głównej nie sposób go ominąć.


 znowu dwa zachody  :)



tak tak jest egzotyka są węże, bywają warany tylko małp nie widzieliśmy


Śniadanie a raczej kawa z moją druga połową :)


Czy biali wzbudzają sensację. Nie, ale dwie białe dziewczyny w wieku ok 10 lat już tak



Jesteśmy w miejscu gdzie próbuje przywrócić się krokodyle do ich naturalnego środowiska, jedyne miejsce na wyspie gdzie bałbym się wejść do wody



I następna atrakcja podziemna rzeka, przejście jaskinią stopień trudności b.duży dla mojej żony my z dziećmi nieźle się uśmialiśmy. Choć całe przejście trawa może 20 minut naprawdę fajna przygoda


Trybuna dla sędziów w czasie zawodów surferów, poniżej widok z trybuny



a to ich oaza lub mekka tu się uczą, pija, kopulują :o


I w tym momencie mógłbym zakończyć wpis o Siargao, ale niestety zdjęcie poniżej przedstawia nas uśmiechniętych przed wejściem na prom. Jeszcze wtedy nie zdawaliśmy sobie sprawy że będzie tak cięzko .

Po przepłynięciu z Siargao na Siuragao dowiedzieliśmy sie że trasa która tu przypłynęliśmy z Cebu jest wkupiona na następne dwa dni. A że prom odpływa o 19 wiec musieli byśmy gwizdać trzy pełne dni. Oczywiście mapa w ruch jakaś informacja od lokalsa i juz pędzimy do portu Lipata, który jest około 12 km na północ od Siuragao. Dojechaliśmy. Jest nawet prom który nas interesuje do San Ricardo, ale co z tego skoro Kaśka stoi godzinę w kolejce a nie przesunęła się nawet o centymetr.


Filipiny rządzą się swoimi prawami i kolejka jest, ale każdy nowy wpycha się bez kolejki. Żona grzecznie informacje mi przekazała, ale ja już grzeczny dla Filipów nie byłem :) dałem upust mojej adrenalinie i pani obsłużyła nas bez kolejki. Pewnie wszyscy sobie pomyśleli jaki ze mnie burak, ale wiecie co? mam to gdzieś. Nie będę stał jak pała z dwójka dzieci i czekał, aż łaskawie pani z okienka sprzeda bilety wszystkim którzy jej wciskają parę peso w kieszeń. No dobra bilet jest wsiadamy na prom i ruszamy całkowicie w nieznane. Nowa wyspa, nowa trasa, wszystko nowe :). Dopływamy do San Ricardo udaje nam się złapać autobus do Sogod. Jest ciemna noc, kierowca pędzi jak oszalały, każdy się w duchu modli a moja córka wypala że musi do toalety. Pytamy biletera kontrolera czy planowany jest jakiś postój, a on że to tylko około 3 godzin i postojów brak. No dobra obmyślamy plan jak jej ulżyć i w momencie kiedy robię jej parawan z ręcznika autobus staje wysadza kogoś. Takiej okazji nie mogliśmy przepuścić Karolinę bach za okno ja za nią, Kaśka w krzyk żeby nie odjeżdżał i dopiero jak biedactwo załatwiło swoją potrzebę na poboczu przy wszystkich, konduktor podał mi ja z powrotem przez okno. Taki hardcore zdarza nam się bardzo rzadko. Udało się dojechaliśmy do Sogod, ale tu psy dupami szczekają nic nie ma, wiec szybko kilku pasażerów włącznie z nami daje extra kasę za extra kurs i lecimy do następnej miejscowości. Miejscowość Bato wysiadamy wszyscy na przystanku a tam szczury ganiają koty: o tak tak nie na odwrót. Masakra przed nami jeszcze droga do Ormoc. Jest środek nocy i mini van pojedzie za holendarną cenę. Wszyscy szukają chętnych na kurs żeby było taniej. O 2 w nocy jak już się ułożyłem spać koło jakiejś filipinki na ławce przychodzi córka i mówi że kierowca ma komplet i możemy jechać. Do Ormoc dojechaliśmy na 3,30 z marszu poszliśmy do hotelu. Mogli byśmy pociągnąć podroż dalej i pojechać do Palompon,  ale Ormoc jest sporym miastem wiec postanowiliśmy zostać tu jeden dzień żeby zrobić zakupy.
  Dwie doby później płynęliśmy już z miejscowości Palompan na wyspie Leyte do miejscowości Polambato na wyspie Cebu


Gdzieś tam przed nami jest Cebu :), towarzyszy nam parka jakichś ptaków które lecąc przy statku wyłapują wystraszone rybki. Po dopłynięciu czuliśmy się jak u siebie choć prze nami jeszcze podróż trajkiem do następnego portu Hagnaya i już wtedy na naszą wyspę Bantayan.


Trasa czerwona to trasa którą wybraliśmy ze względu na stopień trudności. Czyli długo ale bez stresu,
kolor niebieski jak dobrze wystartujemy to jeden gwizdek umęczymy się, ale czy będziemy szybciej nie gwarantuję. Za to nie ma takiego oblężenia i jest duża szansa że będzie to przygoda życia :)


Kontakt

Pitchers@hoga.pl

fb/koziolkiwazji