SIEM REAP
No i stało się.... Po jednym dniu
zwiedzania świątyń wszyscy odmówili zwiedzania w dniu następnym.
Moje dzieci kategorycznie stwierdziły że wolą basen a mój mąż
oczywiście bardzo chciał zwiedzać :) ale ktoś musi zostać z
dziećmi więc on się poświeci ;) Nie przemówił do nich fakt, że
to piękne zabytki i że basen mogą mieć zawsze a Angkor to coś
wyjątkowego. Moje argumenty chyba były słabe bo Piotrek mnie nie
poparł więc „po zamiatane” jadę sama. Zaczęłam po 8:00 i
dopiero dzisiaj w ciszy i skupieniu poczułam magie tego miejsca. Już
jadąc przeżyłam niezły szok. Nagle riksza zatrzymała się przed
szlabanem gdzie dodatkowo były ustawione światła i świeciło się
czerwone. Zaczęłam wypatrywać o co chodzi bo torów nigdzie nie
było, a poza tym był to środek miasta czyli po obu stronach
budynki i żadnej drogi???????????? Nagle patrzę i nie wierzę
własnym oczom. Na drogę wyjeżdżają łóżka szpitalne z dziećmi
po zabiegach. Dzieci są poowijane w bandarzach i mają podłączone
kroplówki.
Gdy tylko mali pacjęci przejechali, szlaban się otworzył światło zmieniło na zielone i można jechać. No niesamowite. Okazało się, że po dwóch stronach ulicy jest szpital ale nie zrobili łącznika, jak to zwykle bywa u nas, tylko szlaban. Gdy chcą przewieść chorych zapalają czerwone światło, opuszczają szlaban i gotowe, droga wolna :)
Gdy tylko mali pacjęci przejechali, szlaban się otworzył światło zmieniło na zielone i można jechać. No niesamowite. Okazało się, że po dwóch stronach ulicy jest szpital ale nie zrobili łącznika, jak to zwykle bywa u nas, tylko szlaban. Gdy chcą przewieść chorych zapalają czerwone światło, opuszczają szlaban i gotowe, droga wolna :)
Dzisiaj zupełnie poddałam się magi
tego miejsca. W ciszy i spokoju mogłam zobaczyć wszystko dokładnie
i wyobrazić sobie jak to było tyle setek lat temu. Zwiedziłam Bajon
ze wszystkimi przynależnymi świątyniami, Neak Pean, Ta Sam,
Baphuon, Phimeanakos, Preah Khan. Jednym słowem dałam czadu. Pod
koniec sama już padałam z nóg, ale ciagle chciałam zobaczyć coś
więcej i więcej. Na pewno nie jeden puknie się w głowę i powie,
że to strata czasu bo to tylko kamienie, ale nie dla mnie. Ja nie
mogę wprost uwierzyć, że gdy w Polsce ludzie mieszkali w szałasach
tutaj była tak rozwinięta cywilizacja.
Następnego dnia aby nie przesadzić
wybrałam się całą rodzina na wycieczkę do pływających wiosek i
farmy krokodyli. Moje dzieci były szczególnie nastawione na
oglądanie krokodyli. Wycieczka była bardzo fajna nie licząc
jęczącego Piotrka, który ciągle liczył ile to kasy wydaliśmy :)
no i zamiast farmy było 6 krokodyli w małej klatce w wodzi ale i
tak dziewczynom się podobało. Prócz tego mogły również obejrzeć
skórę tego gada oraz pogłaskać i wziąć do ręki węża, bo
podpłynęła Pani z pytonem. Nawet już ja przekonałam się do
wężów. Wzięłam go na ręce i nawet zajrzałam w oczy. Mieliśmy
fajnego przewodnika, który dobrze mówił po angielsku i opowiadał
nam o życiu tych ludzi i ich zwyczajach. Oczywiście kilkakrotnie
chciano nas naciągnąć, ale Koziołek był czujny.
Na ostatni dzień zwiedzania świątyń
(bo miałam bilet 3 dniowy) pozostawiłam sobie perełeczkę, czyli
świątynie kobiet Banteay Srei. Jest to przepiękny obiekt niestety
było tak wielu turystów iż trudno było w ciszy i spokoju zadumać
się nad tym miejscem. Widziałam natomiast człowieka na rowerze,
który w bambusowych pojemnikach przewoził wodę a następnie
sprzedawał ją pielgrzymom. Był to podobno bardzo popularny sposób
sprzedaży wody i jak widać jeszcze funkcjonujący w obecnych
czasach chociaż wydaje mi się, że już teraz to bardziej pod
turystów. Tego samego dnia wieczorem zabrałam dziewczyny do
światyni Bakheng aby stamtąd podziwiać zachód słońca.
Oczywiście zachód słońca ich nie skusił ale to że wjechaliśmy
na górę na słoniach. To miała być taka wisienka na tort :)
Przejażdżka była bardzo fajna jednak tłumy w swiatyni mnie
powaliły. Aby zrobić jakikolwiek zdjęcie zachodowi trzeba było
mocno się przepychać więc niezła porażka. Osobiście polecam
przejażdżkę na słoniu ale takiego zachodu słońca nie. A no i
oczywiście mój Kozioł nie pojechał z nami bo to by zrujnowało
nasz budżet :)
Sylwester więc postanowiliśmy że w
tym dniu nic nie robimy tylko kąpiemy się na basenie i wypoczywamy
aby mieć siłę na nocne szaleństwa. Faktycznie dzień spędziliśmy
bardzo sympatycznie i około 18-19 postanowiliśmy się przespać przed nocą. W sumie wszyscy zasnęliśmy snem sprawiedliwych i gdy
zadzwonił budzik tylko Piotrek wstał rześki i gotowy na wyzwania
miasta. Jakoś zwlekłyśmy się z łóżek i udając zadowolenie :),
dziewczyny wręcz szaleńcze ;) udaliśmy się na miasto. A tam
oczywiście tłumy i szaleństwo imprezy. Próbowaliśmy po przepychać
się trochę w stronę centrum ale w końcu stwierdziłam że to bez
sensu i usiadłam sobie z dziewczynami w spokojnej pizzeri a Kozioł
ruszył na poszukiwanie przygód. Chyba nic z tego nie wyszło bo
zaraz po 12 był już u nas. Tuk tukiem udaliśmy się do hotelu i
szczęśliwi (tzn. ja i dziewczyny, bo Kozioł chyba chciał poszaleć)
udaliśmy się w objęcia Morfeusza.
Reasumując Siem Reap jest bardzo
fajnym miastem. Ciągle coś się dzieje i bardziej przypomina
Tajlandię niż Kambodżę, ale co dobre szybko się kończy a
przygody czekają. Ruszamy do Phnom Phen o którym słyszałam same
złe opinie, ale czy tak jest muszę się przekonać sama. Cdn ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz