niedziela, 11 stycznia 2015

Ban Lung cz 1

... 5.30 pobudka poranna toaleta , śniadanie , dopakowanie i żegnaj Kratie było miło ale się skończyło.  Bus podjechał o 7 rano , autobusy dalej nie jeżdżą (nie narzekajmy na nasze drogi bo tu ich porostu brak ).Było nas trochę ponad stan ale co tam przecież nie wysiądziemy trzeba się dostosować , bagaże jechały z tyłu . Ten skuter to wyposażenie każdego busa na wypadek awarii przecież trzeba sie dostać do żywych .

w Stung Treng przesiadka na następny bus nawet nam sie szybko udało to załatwić ok 30 min i jechaliśmy dalej o godz  pierwszej po południu byliśmy jakieś 300 km od Kratie w Bang Lung, mniejszy komfort ale dużo szybciej niż autobusem .Jak w  każdym kambodżańskim miasteczku  bus stacja jest w centrum , po 15 minutach mieliśmy całkiem fajny  hotelik w samym środku miasteczka. Do wieczora pokręciliśmy się po miasteczku , wypożyczyliśmy skuter zaplanowaliśmy następny dzień i spać.
Budzimy się średnio o 8  rano ja trochę wcześniej o 6.30 już jest głośno na ulicach , mam wtedy czas skorzystać z komputera coś napisać i uzupełnić fotki . Plan na dziś jedziemy na cały dzień nad jezioro które znajduje sie w kraterze po wulkanie ok 2 km po obwodzie i 50 metrów głębokości jest zajefajnie  jedno z nielicznych miejsc o które tu się dba , dla nas bajka .
Powyżej piękny skok , poniżej zmarznięta łenka



u góry plastry miodu pieczone w liściu bananowca , które można kupić ok 2 zł porcia i wcale nie jest  słodkie .
po lewej gigantyczny ślimak którego spotkaliśmy na spacerze wokół jeziora
 a to upieczona jaszczurka pycha 


sprzedawca lodów , smaki duriana czyli najbardziej śmierdzącego owocu na świecie, czekoladowy i ostatni bliżej nikomu nie znany smak
na pomoście 3 lodziary
dzień był cudowny ....cdn....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz