środa, 14 stycznia 2015

Ban Lung cz 2

…przed nami następny dzień. Plan na dziś miejscowość Veun Sai odległość do celu 40 km, środek transportu własny, czyli skuter. Po szybkich lekcjach dziewczyn i średnio smacznym śniadaniu, wyjazd w nieznane tereny Kambodży. Pogoda super zresztą tu naprawdę trzeba mieć pecha żeby jej nie było. 40 km niby nie daleko ale jadąc po bezdrożach skuterem jest to naprawdę wyczyn dobrze że chociaż mapy w telefonie działały. Droga kiepska co tu pisać w zasadzie trudno to nazwać drogą po prostu czerwony uklepany piach, ale najgorsze było jak nas coś mijało lub wyprzedzało na pełnym gazie, widoczność spadała do zera
, ten cholerny odcinek jechaliśmy ponad 2 godz. a na dodatek byliśmy cali w czerwonym pyle (łącznie z bielizną). Na miejscu już lepiej, znalazł się jakiś anglojęzyczny pan który załatwił nam łódkę ciosaną z kawałka drzewa ale z napędem spalinowym.
 Następne 60 minut korytem rzeki w górę i już byliśmy u celu. Celem była jakaś miejscowa wioska w której mogliśmy obejrzeć nietypowy cmentarz





 (tak tak wiem dla jednych nudy, ale nie dla mojej żony) później kapitan naszej łódki ciosanej oprowadził nas po wiosce wypiliśmy po browarze, odwiedziliśmy miejscową szkołę,
 popatrzyliśmy na życie codzienne tubylców, zakosztowaliśmy kąpieli w rzece chociaż nurt był tak mocny że nie było szans oddalić się na parę kroków od brzegu i po komunikacie migowym naszego kapitana zapakowaliśmy się w drogę powrotną. Brzeg rzeki gdzie zażyliśmy kąpieli był też całkiem egzotyczny, ponieważ właśnie tam toczyło się życie wioski. Jedni się myli, inni prali, ktoś mył motor, ktoś nabierał wodę do pojemników.




takie  bomby zrzucali tu amerykanie




 Po powrocie do miejscowości byliśmy głodni i chcieliśmy coś zjeść ale oczywiście był problem z porozumieniem się z tubylcami. W końcu jakaś rodzina zaprosiła nas do domy na zupę.
 Muszę przyznać, że nie ma tutaj zbyt dużo turystów więc chyba byliśmy dużym obiektem zainteresowań szczególnie że tutaj wszyscy zawracają uwagę na dzieci. Podobno dotknięcie białego dziecka przynosi szczęście :) Nam na pewno w tym momencie bardzo to pomogło bo się najedliśmy :))) a moja żona jak jest głodna jest bardzo wściekła, więc też miałem szczęście bo była spokojna. Tego dnia zobaczyliśmy przede wszystkim życie ludzi na głębokiej prowincji i wioskę, w której cofnął się czas. Mimo brudu i zmęczenia stwierdziliśmy że wszystko było bardzo fajne i to był udany dzień.
 Oczywiście nie muszę chyba dodawać, że w biurze podróży chciano od nas 70 Dolarów i powiedziano, że na skuterze nie ma szans tam dojechać. Tym bardziej jesteśmy z siebie dumni bo daliśmy radę i zaoszczędziliśmy 30 Dolców. Żeby nie przeciągać liczby postów napiszę że następny dzień znowu byczyliśmy się nad jeziorem po byłym wulkanie, a ostatni dzień choć wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy że tak się ułoży zrobiliśmy wycieczkę donikąd . Od rana wiedzieliśmy że chcemy jechać ok 50 km skuterem tym razem asfaltem, chcieliśmy zobaczyć starą stolicę prowincji Lumphat opuszczoną przez ludzi po nalotach dywanowych w celu wypędzenia czerwonych Khmerów, teraz teren ten to opuszczone miasto które zarasta dżungla. Niestety zostało tylko kilka budowli. Głównym celem miało być miejsce gdzie można karmić dzikie ptaki. Niestety mimo przejechania 110 km nie znaleźliśmy miejsca w którym dziewczyny mogłyby karmić jakieś duże ptaki. Tym razem nie udało nam się. Wracamy na tarczy z bólem czterech liter i wykończeni. Podjęliśmy decyzje że następnego dnia rano zwijamy się do Wietnamu. Niedogodności na skuterze wynagrodziliśmy sobie pyszną kolacją. Skuter oddany klamka zapadła wyjeżdżamy ..cdn....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz