…przed nami następny dzień. Plan na
dziś miejscowość Veun Sai odległość do celu 40 km, środek
transportu własny, czyli skuter. Po szybkich lekcjach dziewczyn i
średnio smacznym śniadaniu, wyjazd w nieznane tereny Kambodży.
Pogoda super zresztą tu naprawdę trzeba mieć pecha żeby jej nie
było. 40 km niby nie daleko ale jadąc po bezdrożach skuterem jest
to naprawdę wyczyn dobrze że chociaż mapy w telefonie działały.
Droga kiepska co tu pisać w zasadzie trudno to nazwać drogą po
prostu czerwony uklepany piach, ale najgorsze było jak nas coś
mijało lub wyprzedzało na pełnym gazie, widoczność spadała do
zera
, ten cholerny odcinek jechaliśmy ponad 2 godz. a na dodatek
byliśmy cali w czerwonym pyle (łącznie z bielizną). Na miejscu
już lepiej, znalazł się jakiś anglojęzyczny pan który załatwił
nam łódkę ciosaną z kawałka drzewa ale z napędem spalinowym.
Następne 60 minut korytem rzeki w górę i już byliśmy u celu.
Celem była jakaś miejscowa wioska w której mogliśmy obejrzeć
nietypowy cmentarz
(tak tak wiem dla jednych nudy, ale nie dla mojej
żony) później kapitan naszej łódki ciosanej oprowadził nas po
wiosce wypiliśmy po browarze, odwiedziliśmy miejscową szkołę,
popatrzyliśmy na życie codzienne tubylców, zakosztowaliśmy
kąpieli w rzece chociaż nurt był tak mocny że nie było szans
oddalić się na parę kroków od brzegu i po komunikacie migowym
naszego kapitana zapakowaliśmy się w drogę powrotną. Brzeg rzeki
gdzie zażyliśmy kąpieli był też całkiem egzotyczny, ponieważ
właśnie tam toczyło się życie wioski. Jedni się myli, inni
prali, ktoś mył motor, ktoś nabierał wodę do pojemników.
Po
powrocie do miejscowości byliśmy głodni i chcieliśmy coś zjeść
ale oczywiście był problem z porozumieniem się z tubylcami. W
końcu jakaś rodzina zaprosiła nas do domy na zupę.
Muszę
przyznać, że nie ma tutaj zbyt dużo turystów więc chyba byliśmy
dużym obiektem zainteresowań szczególnie że tutaj wszyscy
zawracają uwagę na dzieci. Podobno dotknięcie białego dziecka
przynosi szczęście :) Nam na pewno w tym momencie bardzo to pomogło
bo się najedliśmy :))) a moja żona jak jest głodna jest bardzo
wściekła, więc też miałem szczęście bo była spokojna. Tego
dnia zobaczyliśmy przede wszystkim życie ludzi na głębokiej
prowincji i wioskę, w której cofnął się czas. Mimo brudu i
zmęczenia stwierdziliśmy że wszystko było bardzo fajne i to był
udany dzień.
Oczywiście nie muszę chyba dodawać, że w biurze
podróży chciano od nas 70 Dolarów i powiedziano, że na skuterze
nie ma szans tam dojechać. Tym bardziej jesteśmy z siebie dumni bo
daliśmy radę i zaoszczędziliśmy 30 Dolców. Żeby nie przeciągać
liczby postów napiszę że następny dzień znowu byczyliśmy się
nad jeziorem po byłym wulkanie, a ostatni dzień choć wtedy
jeszcze nie wiedzieliśmy że tak się ułoży zrobiliśmy wycieczkę donikąd . Od rana wiedzieliśmy że chcemy jechać ok 50 km skuterem
tym razem asfaltem, chcieliśmy zobaczyć starą stolicę prowincji
Lumphat opuszczoną przez ludzi po nalotach dywanowych w celu
wypędzenia czerwonych Khmerów, teraz teren ten to opuszczone miasto
które zarasta dżungla. Niestety zostało tylko kilka budowli.
Głównym celem miało być miejsce gdzie można karmić dzikie ptaki.
Niestety mimo przejechania 110 km nie znaleźliśmy miejsca w którym
dziewczyny mogłyby karmić jakieś duże ptaki. Tym razem nie udało
nam się. Wracamy na tarczy z bólem czterech liter i wykończeni.
Podjęliśmy decyzje że następnego dnia rano zwijamy się do
Wietnamu. Niedogodności na skuterze wynagrodziliśmy sobie pyszną
kolacją. Skuter oddany klamka zapadła wyjeżdżamy ..cdn....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz