środa, 28 stycznia 2015

Mui ne

...z racji tego że  balujemy ze znajomymi jest nas 12 osób nie mam czasu na pisanie ale są foty wystarczy wchodzić na mój profil w google . Wszystkich pozdrawiamy i już nie możemy sie doczekac spotkania w Polsce , jest ok miejscowośc  jest fajna tylko nie oszukujmy sie mała Rosja , sami rosjanie , napisy po rosyjsku nawet wietnamczycy znają rosyjski to nie dla nas .

sobota, 24 stycznia 2015

Wracamy do gry

....nie wiem co sie do końca wydarzyło ponieważ nie jestem komputerowcem ale po przejechaniu z Vung Tau od Ho Chi Min (Sajgon) mój komp ogłupiał i nie mogłem wejśc na zadną strone na której byłem zalogowany , miałem non stop przekierowania na inn estrony . Nieważne . Nasza podróż powoli zbliża sie do końca właśnie wylądowaliśmy na w Mue Ne na ostatnie 5 dni plażowania , dojechali do nas znajomi z Warszawy wiec ostatie 3 dni w Sajgonie były intesywne . Teraz troche odpoczniemy , pobalujemy lub rozerwiemy sie jak kto woli i bedziemy sie zwijać przez Sajgon do BKK cdn ...........

sobota, 17 stycznia 2015

Wietnam

...jak postanowione tak zrobione 7 rano tuk tukiem na autobus i chwilkę później siedzieliśmy już w wietnamskim autobusie będąc jeszcze w Kambodży mimo ze do granicy mieliśmy 70 km. Można by się pokusić o nazwę transport między narodowy ;)

  Cel po stronie wietnamskiej to Pleiku zobaczymy jak długo będziemy jechać plus przechodzić przez przejście (wszyscy cofamy się pamięcią co było na tajsko - kambodzańskiej granicy Piekło ) . Droga do granicy usiana przystankami ludzie wsiadają i wysiadają , mała ciekawostka zatrzymywały nas trzy posterunki policyjno graniczne tak nam się wydaje na każdej nasz bileter płacił po 5 dolców i jechaliśmy dalej . Samo przejście graniczne bardzo dobre ludzi jak na lekarstwo wiec odprawa poszła szybciutko ,
Tu w Azji na każdej granicy jest pas neutralny który niestety pokonuje się piechotą więc 5 min później witali nas uśmiechnięci Wietnamczycy .
 Rach ciech do autobusiku i jedziemy dalej
o  11 byliśmy na miejscu ,trochę szkoda zostawać nic w tym Pleiku do zwiedzania nie ma , pora wczesna postanowiliśmy pojechać dalej. Taxi na dworzec autobusowy szybciutkie przestudiowanie mapy gdzie nam pasuje najlepiej w kierunku Sajgonu , wybór pada na Nha Trang jakieś 300 km w dół w strone morza i Saigonu . Bus wygląda obiecująco
 a teraz rzeczywistość , bus naprawdę wyglądał dobrze gdyby kierowca nie jechał jak wariat  , nie usadził nas przy kolumnach i w busie był zakaz palenia , ale niestety zapie..... jak wariat  słuchał wietnamsikego disco polo tak głośno żę w drugiej połowie drogi zastanawialiśmy sie jak mu unieszkodliwić głośniki, prawie wszyscy pasażerowie palili faje i najgorsze już po południu to okna pootwierane wszystkie mało głowy nie urwie. Po równych  6 godzinach wysiedliśmy z wielkim uczuciem ulgi w uszach i nosach.Chcieliśmy taniutko wyszło jak zawsze .
Dojechaliśmy do Nha Trang jest późno spóźniliśmy sie na nocny autobus do Vuog Tau , zostajemy na noc , jakiś hotel za 12 baksów dla całej rodziny o  7 rano wyruszamy dalej . Dzień następny meldujemy sie na dworcu wita na s autobus sypialniany jesteśmy w raju tu już nie ma sie do czego przyczepić , mkniemy zawrotne 70 na godzine

dziesięć godz i 500 km  później  jesteśmy u celu zmęczeni ale szczęśliwi miejscowości nie znamy ale zamierzamy ją poznać .... jest zajebista ja już  to wiem wy  musicie poczekać na relacje ..cdn..

środa, 14 stycznia 2015

Kambodża podsumowanie

Reasumując podroż do Kambodży. Jest dziko, egzotycznie i trzeba być odpornym na niedogodności i brak możliwości komunikacji. Nie ma opieki medycznej co trochę nas przerażało. W Siem Reap Kasia pisała że przewożono dzieci z jednego szpitala do drugiego po ulicy. Na prowincji jest znacznie gorzej. Nie ma żadnych szpitali tylko punkty pomocy które znajdują się w garażach i na ulicy. Ludzie leżą w łóżkach z podłączonymi kroplówkami a dookoła toczy się życie i każdy na to patrzy. Myślę że dla nich jest to tak powszechny widok że ich nie szokuje tak jak nas. Diagnozy i lekarstwa na wszystko wydają farmaceuci. W czasie pobytu mieliśmy straszne uczulenie,

Zdjęcie to Karolina  tylko Lena nie miała tyfusu plamistego

moja żona miała zapalenie uszu, roztrój żołądkowy i ze wszystkiego wyleczyli nas aptekarze :) Brak dróg powoduje, że przemieszczanie się stanowi nie lada wyczyn, ale warto udać się poza utarte szlaki bo można zobaczyć inny świat. Najłatwiej porozumiewać się z dziećmi bo one chociaż troszeczkę znają angielski w pozostałych przypadkach pozostaje język migowy. Bardzo dobre jedzenie chociaż w południe ciężko cokolwiek dostać do jedzenia ponieważ wszyscy robią sobie siestę. Kiedy robiło się chłodniej znowu wszyscy wylegali na ulicę. No i oczywiście finanse jest tanio pewnie nawet taniej niż w Wietnamie ale musisz tego pilnować myślę że mogliśmy zaoszczędzić z 20 do 25 % tego co przepuściliśmy ale trzeba być twardym , my z dziećmi zazwyczaj byliśmy na przegranej pozycji trudno nie mogliśmy im odmówić kaprysów . Mimo wszystko ten rodzaj zwiedzania tzn. na własną rękę polecamy  naprawdę dla odważnych . 

Ban Lung cz 2

…przed nami następny dzień. Plan na dziś miejscowość Veun Sai odległość do celu 40 km, środek transportu własny, czyli skuter. Po szybkich lekcjach dziewczyn i średnio smacznym śniadaniu, wyjazd w nieznane tereny Kambodży. Pogoda super zresztą tu naprawdę trzeba mieć pecha żeby jej nie było. 40 km niby nie daleko ale jadąc po bezdrożach skuterem jest to naprawdę wyczyn dobrze że chociaż mapy w telefonie działały. Droga kiepska co tu pisać w zasadzie trudno to nazwać drogą po prostu czerwony uklepany piach, ale najgorsze było jak nas coś mijało lub wyprzedzało na pełnym gazie, widoczność spadała do zera
, ten cholerny odcinek jechaliśmy ponad 2 godz. a na dodatek byliśmy cali w czerwonym pyle (łącznie z bielizną). Na miejscu już lepiej, znalazł się jakiś anglojęzyczny pan który załatwił nam łódkę ciosaną z kawałka drzewa ale z napędem spalinowym.
 Następne 60 minut korytem rzeki w górę i już byliśmy u celu. Celem była jakaś miejscowa wioska w której mogliśmy obejrzeć nietypowy cmentarz





 (tak tak wiem dla jednych nudy, ale nie dla mojej żony) później kapitan naszej łódki ciosanej oprowadził nas po wiosce wypiliśmy po browarze, odwiedziliśmy miejscową szkołę,
 popatrzyliśmy na życie codzienne tubylców, zakosztowaliśmy kąpieli w rzece chociaż nurt był tak mocny że nie było szans oddalić się na parę kroków od brzegu i po komunikacie migowym naszego kapitana zapakowaliśmy się w drogę powrotną. Brzeg rzeki gdzie zażyliśmy kąpieli był też całkiem egzotyczny, ponieważ właśnie tam toczyło się życie wioski. Jedni się myli, inni prali, ktoś mył motor, ktoś nabierał wodę do pojemników.




takie  bomby zrzucali tu amerykanie




 Po powrocie do miejscowości byliśmy głodni i chcieliśmy coś zjeść ale oczywiście był problem z porozumieniem się z tubylcami. W końcu jakaś rodzina zaprosiła nas do domy na zupę.
 Muszę przyznać, że nie ma tutaj zbyt dużo turystów więc chyba byliśmy dużym obiektem zainteresowań szczególnie że tutaj wszyscy zawracają uwagę na dzieci. Podobno dotknięcie białego dziecka przynosi szczęście :) Nam na pewno w tym momencie bardzo to pomogło bo się najedliśmy :))) a moja żona jak jest głodna jest bardzo wściekła, więc też miałem szczęście bo była spokojna. Tego dnia zobaczyliśmy przede wszystkim życie ludzi na głębokiej prowincji i wioskę, w której cofnął się czas. Mimo brudu i zmęczenia stwierdziliśmy że wszystko było bardzo fajne i to był udany dzień.
 Oczywiście nie muszę chyba dodawać, że w biurze podróży chciano od nas 70 Dolarów i powiedziano, że na skuterze nie ma szans tam dojechać. Tym bardziej jesteśmy z siebie dumni bo daliśmy radę i zaoszczędziliśmy 30 Dolców. Żeby nie przeciągać liczby postów napiszę że następny dzień znowu byczyliśmy się nad jeziorem po byłym wulkanie, a ostatni dzień choć wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy że tak się ułoży zrobiliśmy wycieczkę donikąd . Od rana wiedzieliśmy że chcemy jechać ok 50 km skuterem tym razem asfaltem, chcieliśmy zobaczyć starą stolicę prowincji Lumphat opuszczoną przez ludzi po nalotach dywanowych w celu wypędzenia czerwonych Khmerów, teraz teren ten to opuszczone miasto które zarasta dżungla. Niestety zostało tylko kilka budowli. Głównym celem miało być miejsce gdzie można karmić dzikie ptaki. Niestety mimo przejechania 110 km nie znaleźliśmy miejsca w którym dziewczyny mogłyby karmić jakieś duże ptaki. Tym razem nie udało nam się. Wracamy na tarczy z bólem czterech liter i wykończeni. Podjęliśmy decyzje że następnego dnia rano zwijamy się do Wietnamu. Niedogodności na skuterze wynagrodziliśmy sobie pyszną kolacją. Skuter oddany klamka zapadła wyjeżdżamy ..cdn....

niedziela, 11 stycznia 2015

Ban Lung cz 1

... 5.30 pobudka poranna toaleta , śniadanie , dopakowanie i żegnaj Kratie było miło ale się skończyło.  Bus podjechał o 7 rano , autobusy dalej nie jeżdżą (nie narzekajmy na nasze drogi bo tu ich porostu brak ).Było nas trochę ponad stan ale co tam przecież nie wysiądziemy trzeba się dostosować , bagaże jechały z tyłu . Ten skuter to wyposażenie każdego busa na wypadek awarii przecież trzeba sie dostać do żywych .

w Stung Treng przesiadka na następny bus nawet nam sie szybko udało to załatwić ok 30 min i jechaliśmy dalej o godz  pierwszej po południu byliśmy jakieś 300 km od Kratie w Bang Lung, mniejszy komfort ale dużo szybciej niż autobusem .Jak w  każdym kambodżańskim miasteczku  bus stacja jest w centrum , po 15 minutach mieliśmy całkiem fajny  hotelik w samym środku miasteczka. Do wieczora pokręciliśmy się po miasteczku , wypożyczyliśmy skuter zaplanowaliśmy następny dzień i spać.
Budzimy się średnio o 8  rano ja trochę wcześniej o 6.30 już jest głośno na ulicach , mam wtedy czas skorzystać z komputera coś napisać i uzupełnić fotki . Plan na dziś jedziemy na cały dzień nad jezioro które znajduje sie w kraterze po wulkanie ok 2 km po obwodzie i 50 metrów głębokości jest zajefajnie  jedno z nielicznych miejsc o które tu się dba , dla nas bajka .
Powyżej piękny skok , poniżej zmarznięta łenka



u góry plastry miodu pieczone w liściu bananowca , które można kupić ok 2 zł porcia i wcale nie jest  słodkie .
po lewej gigantyczny ślimak którego spotkaliśmy na spacerze wokół jeziora
 a to upieczona jaszczurka pycha 


sprzedawca lodów , smaki duriana czyli najbardziej śmierdzącego owocu na świecie, czekoladowy i ostatni bliżej nikomu nie znany smak
na pomoście 3 lodziary
dzień był cudowny ....cdn....


sobota, 10 stycznia 2015

Kratie cz2

...drugi dzień w Kratie zleciał błyskawicznie , byliśmy umówieni z kierowcą tuk tuka na 7.30 pod hotelem .Niestety olał nas być może znalazł lepszego płatnika jak tu czytacie to wiecie że trzymam rękę na pulsie i nie lubię przepłacać , trudno wzięliśmy następnego z ulicy za tę samą cenę , był bardzo szczęśliwy mogliśmy się potargować to by mu mina zrzedła ,ale dobra straciliśmy pół godz nie było czasu na targowanie . Wsiadamy i lecimy tzn jedziemy ok 30 kilometrów tuk tukiem po bezdrożach 2 godz ,przynajmniej dziewczyny się wyspały . O dziesiątej pierwszy postój i dwa punkty programu . Pierwszy to świątynia 100 filarów chociaż ilość filarów jest zależna od tego kto je liczy , więc chyba przyjęli średnią :) .

 Drugie to hodowla żółwi 18 dolców za całą czwórkę i możesz patrzeć do woli ,czyste zdzierstwo pomieszczenie 30 m2 i parę żółwi ,ale to dla dziewczyn żeby zapamiętały (albo nie jęczały ).



Po żółwikach powrót 10 km i postój na takich fajnych pomostach gdzie miejscowi i przyjezdni robią sobie pikniki a przy okazji można się wykąpać w Mekongu oczywiście skorzystaliśmy choć na wstępie pokłóciliśmy się z obsługą i na jedno piwko musiałem czekać ponad 20 min ( kłótnia oczywiście o kasę , zapłaciliśmy na początku za wejście na pomosty a później skasowali nas drugi raz złodziejstwo i cwaniactwo w jednym ) . Trudno take życie albo ty kogoś albo ktoś ciebie narazie oni nas .


















Następny punkt programu delfiny krótko nose , pływaliśmy łódką po rzece Mekong i ganialiśmy delfiny dobrze że Kasia ma lunetę przy swoim aparacie to mamy niezłe fotki .


Wycieczka się udała właściciel hotelu chciał od nas 110 dolców zorganizowaliśmy ją sami zaoszczędziliśmy 40 da się . Dalej to już powrót do hotelu zamówienie busa w dalszą podróż i spać. Czeka na nas dalsza przygoda...cdn...

czwartek, 8 stycznia 2015

Kratie dojazd plus podbyt cz1

...droga do Kratie ze stolicy miała trwać 6 do 7 godz no niestety i tym razem było to  tylko czcze gadanie . Po  9 godzinach jazdy i dwoma przerwami na siusiu , wysłużonym autobusem dojechaliśmy do następnego celu naszej podróży Kratie . Mała miejscowość 250 km na północny wschód od stolicy , nareszcie trochę egzotyki , fajny hotel za 20 dolców (naprawdę czysty warty polecenia) przy samej rzece Mekong
 jak to zwykle bywa hotelarz chciał nas trochę naciągnąć na wycieczkach ale na nas już to nie działa , po zapoznaniu się z ofertą doszliśmy do wniosku że damy radę sami to zorganizować , pierwszego dnia przeprawa przez Mekong na wyspę za dolara cała czwórka . 
Na wysepce wypożyczalnia rowerów po dolcu za sztukę wzięliśmy 3 a co Karola przecież daje rade
to tylko jakieś 5 km po utwardzonej drodze ale co zobaczyliśmy to nasze :


 powyżej warsztat golibrody , poniżej taxi dla leniuchów

 poniżej  to chyba będzie młocka (chłopak ma słuchawki i pewnie czegoś słucha)
krótka pauza


wyżej i niżej to już życie codzienne
 a tu powrót na łódkę wiecie że tu gdzie widać dziewczyny płynie Mekong w porze deszczowej , jak my przepływaliśmy to miał tylko 400 może 500 metrów szerokości jak pada to jest razy dwa , to nie nasza wisełka. Później już tylko kolacyjka na dachu w fajnej knajpce  i pierwszy dzień za nami cdn..