czwartek, 29 stycznia 2015
środa, 28 stycznia 2015
Mui ne
...z racji tego że balujemy ze znajomymi jest nas 12 osób nie mam czasu na pisanie ale są foty wystarczy wchodzić na mój profil w google . Wszystkich pozdrawiamy i już nie możemy sie doczekac spotkania w Polsce , jest ok miejscowośc jest fajna tylko nie oszukujmy sie mała Rosja , sami rosjanie , napisy po rosyjsku nawet wietnamczycy znają rosyjski to nie dla nas .
sobota, 24 stycznia 2015
Wracamy do gry
....nie wiem co sie do końca wydarzyło ponieważ nie jestem komputerowcem ale po przejechaniu z Vung Tau od Ho Chi Min (Sajgon) mój komp ogłupiał i nie mogłem wejśc na zadną strone na której byłem zalogowany , miałem non stop przekierowania na inn estrony . Nieważne . Nasza podróż powoli zbliża sie do końca właśnie wylądowaliśmy na w Mue Ne na ostatnie 5 dni plażowania , dojechali do nas znajomi z Warszawy wiec ostatie 3 dni w Sajgonie były intesywne . Teraz troche odpoczniemy , pobalujemy lub rozerwiemy sie jak kto woli i bedziemy sie zwijać przez Sajgon do BKK cdn ...........
środa, 21 stycznia 2015
sobota, 17 stycznia 2015
Wietnam
...jak postanowione tak zrobione 7 rano tuk tukiem na autobus i chwilkę później siedzieliśmy już w wietnamskim autobusie będąc jeszcze w Kambodży mimo ze do granicy mieliśmy 70 km. Można by się pokusić o nazwę transport między narodowy ;)
Cel po stronie wietnamskiej to Pleiku zobaczymy jak długo będziemy jechać plus przechodzić przez przejście (wszyscy cofamy się pamięcią co było na tajsko - kambodzańskiej granicy Piekło ) . Droga do granicy usiana przystankami ludzie wsiadają i wysiadają , mała ciekawostka zatrzymywały nas trzy posterunki policyjno graniczne tak nam się wydaje na każdej nasz bileter płacił po 5 dolców i jechaliśmy dalej . Samo przejście graniczne bardzo dobre ludzi jak na lekarstwo wiec odprawa poszła szybciutko ,
Tu w Azji na każdej granicy jest pas neutralny który niestety pokonuje się piechotą więc 5 min później witali nas uśmiechnięci Wietnamczycy .
Rach ciech do autobusiku i jedziemy dalej
o 11 byliśmy na miejscu ,trochę szkoda zostawać nic w tym Pleiku do zwiedzania nie ma , pora wczesna postanowiliśmy pojechać dalej. Taxi na dworzec autobusowy szybciutkie przestudiowanie mapy gdzie nam pasuje najlepiej w kierunku Sajgonu , wybór pada na Nha Trang jakieś 300 km w dół w strone morza i Saigonu . Bus wygląda obiecująco
Cel po stronie wietnamskiej to Pleiku zobaczymy jak długo będziemy jechać plus przechodzić przez przejście (wszyscy cofamy się pamięcią co było na tajsko - kambodzańskiej granicy Piekło ) . Droga do granicy usiana przystankami ludzie wsiadają i wysiadają , mała ciekawostka zatrzymywały nas trzy posterunki policyjno graniczne tak nam się wydaje na każdej nasz bileter płacił po 5 dolców i jechaliśmy dalej . Samo przejście graniczne bardzo dobre ludzi jak na lekarstwo wiec odprawa poszła szybciutko ,
Tu w Azji na każdej granicy jest pas neutralny który niestety pokonuje się piechotą więc 5 min później witali nas uśmiechnięci Wietnamczycy .
Rach ciech do autobusiku i jedziemy dalej
o 11 byliśmy na miejscu ,trochę szkoda zostawać nic w tym Pleiku do zwiedzania nie ma , pora wczesna postanowiliśmy pojechać dalej. Taxi na dworzec autobusowy szybciutkie przestudiowanie mapy gdzie nam pasuje najlepiej w kierunku Sajgonu , wybór pada na Nha Trang jakieś 300 km w dół w strone morza i Saigonu . Bus wygląda obiecująco
a teraz rzeczywistość , bus naprawdę wyglądał dobrze gdyby kierowca nie jechał jak wariat , nie usadził nas przy kolumnach i w busie był zakaz palenia , ale niestety zapie..... jak wariat słuchał wietnamsikego disco polo tak głośno żę w drugiej połowie drogi zastanawialiśmy sie jak mu unieszkodliwić głośniki, prawie wszyscy pasażerowie palili faje i najgorsze już po południu to okna pootwierane wszystkie mało głowy nie urwie. Po równych 6 godzinach wysiedliśmy z wielkim uczuciem ulgi w uszach i nosach.Chcieliśmy taniutko wyszło jak zawsze .
Dojechaliśmy do Nha Trang jest późno spóźniliśmy sie na nocny autobus do Vuog Tau , zostajemy na noc , jakiś hotel za 12 baksów dla całej rodziny o 7 rano wyruszamy dalej . Dzień następny meldujemy sie na dworcu wita na s autobus sypialniany jesteśmy w raju tu już nie ma sie do czego przyczepić , mkniemy zawrotne 70 na godzine
dziesięć godz i 500 km później jesteśmy u celu zmęczeni ale szczęśliwi miejscowości nie znamy ale zamierzamy ją poznać .... jest zajebista ja już to wiem wy musicie poczekać na relacje ..cdn..
środa, 14 stycznia 2015
Kambodża podsumowanie
Reasumując podroż do Kambodży. Jest
dziko, egzotycznie i trzeba być odpornym na niedogodności i brak
możliwości komunikacji. Nie ma opieki medycznej co trochę nas
przerażało. W Siem Reap Kasia pisała że przewożono dzieci z
jednego szpitala do drugiego po ulicy. Na prowincji jest znacznie
gorzej. Nie ma żadnych szpitali tylko punkty pomocy które znajdują
się w garażach i na ulicy. Ludzie leżą w łóżkach z
podłączonymi kroplówkami a dookoła toczy się życie i każdy na to
patrzy. Myślę że dla nich jest to tak powszechny widok że ich nie
szokuje tak jak nas. Diagnozy i lekarstwa na wszystko wydają
farmaceuci. W czasie pobytu mieliśmy straszne uczulenie,
to Karolina tylko Lena nie miała tyfusu plamistego
moja żona
miała zapalenie uszu, roztrój żołądkowy i ze wszystkiego
wyleczyli nas aptekarze :) Brak dróg powoduje, że przemieszczanie
się stanowi nie lada wyczyn, ale warto udać się poza utarte szlaki
bo można zobaczyć inny świat. Najłatwiej porozumiewać się z
dziećmi bo one chociaż troszeczkę znają angielski w pozostałych
przypadkach pozostaje język migowy. Bardzo dobre jedzenie chociaż w
południe ciężko cokolwiek dostać do jedzenia ponieważ wszyscy
robią sobie siestę. Kiedy robiło się chłodniej znowu wszyscy
wylegali na ulicę. No i oczywiście finanse jest tanio pewnie nawet taniej niż w Wietnamie ale musisz tego pilnować myślę że mogliśmy zaoszczędzić z 20 do 25 % tego co przepuściliśmy ale trzeba być twardym , my z dziećmi zazwyczaj byliśmy na przegranej pozycji trudno nie mogliśmy im odmówić kaprysów . Mimo wszystko ten rodzaj zwiedzania tzn. na własną rękę polecamy naprawdę dla odważnych .
Ban Lung cz 2
…przed nami następny dzień. Plan na
dziś miejscowość Veun Sai odległość do celu 40 km, środek
transportu własny, czyli skuter. Po szybkich lekcjach dziewczyn i
średnio smacznym śniadaniu, wyjazd w nieznane tereny Kambodży.
Pogoda super zresztą tu naprawdę trzeba mieć pecha żeby jej nie
było. 40 km niby nie daleko ale jadąc po bezdrożach skuterem jest
to naprawdę wyczyn dobrze że chociaż mapy w telefonie działały.
Droga kiepska co tu pisać w zasadzie trudno to nazwać drogą po
prostu czerwony uklepany piach, ale najgorsze było jak nas coś
mijało lub wyprzedzało na pełnym gazie, widoczność spadała do
zera
, ten cholerny odcinek jechaliśmy ponad 2 godz. a na dodatek
byliśmy cali w czerwonym pyle (łącznie z bielizną). Na miejscu
już lepiej, znalazł się jakiś anglojęzyczny pan który załatwił
nam łódkę ciosaną z kawałka drzewa ale z napędem spalinowym.
Następne 60 minut korytem rzeki w górę i już byliśmy u celu.
Celem była jakaś miejscowa wioska w której mogliśmy obejrzeć
nietypowy cmentarz
(tak tak wiem dla jednych nudy, ale nie dla mojej
żony) później kapitan naszej łódki ciosanej oprowadził nas po
wiosce wypiliśmy po browarze, odwiedziliśmy miejscową szkołę,
popatrzyliśmy na życie codzienne tubylców, zakosztowaliśmy
kąpieli w rzece chociaż nurt był tak mocny że nie było szans
oddalić się na parę kroków od brzegu i po komunikacie migowym
naszego kapitana zapakowaliśmy się w drogę powrotną. Brzeg rzeki
gdzie zażyliśmy kąpieli był też całkiem egzotyczny, ponieważ
właśnie tam toczyło się życie wioski. Jedni się myli, inni
prali, ktoś mył motor, ktoś nabierał wodę do pojemników.
Po
powrocie do miejscowości byliśmy głodni i chcieliśmy coś zjeść
ale oczywiście był problem z porozumieniem się z tubylcami. W
końcu jakaś rodzina zaprosiła nas do domy na zupę.
Muszę
przyznać, że nie ma tutaj zbyt dużo turystów więc chyba byliśmy
dużym obiektem zainteresowań szczególnie że tutaj wszyscy
zawracają uwagę na dzieci. Podobno dotknięcie białego dziecka
przynosi szczęście :) Nam na pewno w tym momencie bardzo to pomogło
bo się najedliśmy :))) a moja żona jak jest głodna jest bardzo
wściekła, więc też miałem szczęście bo była spokojna. Tego
dnia zobaczyliśmy przede wszystkim życie ludzi na głębokiej
prowincji i wioskę, w której cofnął się czas. Mimo brudu i
zmęczenia stwierdziliśmy że wszystko było bardzo fajne i to był
udany dzień.
Oczywiście nie muszę chyba dodawać, że w biurze
podróży chciano od nas 70 Dolarów i powiedziano, że na skuterze
nie ma szans tam dojechać. Tym bardziej jesteśmy z siebie dumni bo
daliśmy radę i zaoszczędziliśmy 30 Dolców. Żeby nie przeciągać
liczby postów napiszę że następny dzień znowu byczyliśmy się
nad jeziorem po byłym wulkanie, a ostatni dzień choć wtedy
jeszcze nie wiedzieliśmy że tak się ułoży zrobiliśmy wycieczkę donikąd . Od rana wiedzieliśmy że chcemy jechać ok 50 km skuterem
tym razem asfaltem, chcieliśmy zobaczyć starą stolicę prowincji
Lumphat opuszczoną przez ludzi po nalotach dywanowych w celu
wypędzenia czerwonych Khmerów, teraz teren ten to opuszczone miasto
które zarasta dżungla. Niestety zostało tylko kilka budowli.
Głównym celem miało być miejsce gdzie można karmić dzikie ptaki.
Niestety mimo przejechania 110 km nie znaleźliśmy miejsca w którym
dziewczyny mogłyby karmić jakieś duże ptaki. Tym razem nie udało
nam się. Wracamy na tarczy z bólem czterech liter i wykończeni.
Podjęliśmy decyzje że następnego dnia rano zwijamy się do
Wietnamu. Niedogodności na skuterze wynagrodziliśmy sobie pyszną
kolacją. Skuter oddany klamka zapadła wyjeżdżamy ..cdn....
niedziela, 11 stycznia 2015
Ban Lung cz 1
... 5.30 pobudka poranna toaleta , śniadanie , dopakowanie i żegnaj Kratie było miło ale się skończyło. Bus podjechał o 7 rano , autobusy dalej nie jeżdżą (nie narzekajmy na nasze drogi bo tu ich porostu brak ).Było nas trochę ponad stan ale co tam przecież nie wysiądziemy trzeba się dostosować , bagaże jechały z tyłu . Ten skuter to wyposażenie każdego busa na wypadek awarii przecież trzeba sie dostać do żywych .
u góry plastry miodu pieczone w liściu bananowca , które można kupić ok 2 zł porcia i wcale nie jest słodkie .
po lewej gigantyczny ślimak którego spotkaliśmy na spacerze wokół jeziora
sprzedawca lodów , smaki duriana czyli najbardziej śmierdzącego owocu na świecie, czekoladowy i ostatni bliżej nikomu nie znany smak
na pomoście 3 lodziary
w Stung Treng przesiadka na następny bus nawet nam sie szybko udało to załatwić ok 30 min i jechaliśmy dalej o godz pierwszej po południu byliśmy jakieś 300 km od Kratie w Bang Lung, mniejszy komfort ale dużo szybciej niż autobusem .Jak w każdym kambodżańskim miasteczku bus stacja jest w centrum , po 15 minutach mieliśmy całkiem fajny hotelik w samym środku miasteczka. Do wieczora pokręciliśmy się po miasteczku , wypożyczyliśmy skuter zaplanowaliśmy następny dzień i spać.
Budzimy się średnio o 8 rano ja trochę wcześniej o 6.30 już jest głośno na ulicach , mam wtedy czas skorzystać z komputera coś napisać i uzupełnić fotki . Plan na dziś jedziemy na cały dzień nad jezioro które znajduje sie w kraterze po wulkanie ok 2 km po obwodzie i 50 metrów głębokości jest zajefajnie jedno z nielicznych miejsc o które tu się dba , dla nas bajka .
Powyżej piękny skok , poniżej zmarznięta łenkau góry plastry miodu pieczone w liściu bananowca , które można kupić ok 2 zł porcia i wcale nie jest słodkie .
po lewej gigantyczny ślimak którego spotkaliśmy na spacerze wokół jeziora
sprzedawca lodów , smaki duriana czyli najbardziej śmierdzącego owocu na świecie, czekoladowy i ostatni bliżej nikomu nie znany smak
na pomoście 3 lodziary
dzień był cudowny ....cdn....
sobota, 10 stycznia 2015
Kratie cz2
...drugi dzień w Kratie zleciał
błyskawicznie , byliśmy umówieni z kierowcą tuk tuka na 7.30 pod
hotelem .Niestety olał nas być może znalazł lepszego płatnika
jak tu czytacie to wiecie że trzymam rękę na pulsie i nie lubię
przepłacać , trudno wzięliśmy następnego z ulicy za tę samą cenę
, był bardzo szczęśliwy mogliśmy się potargować to by mu mina
zrzedła ,ale dobra straciliśmy pół godz nie było czasu na
targowanie . Wsiadamy i lecimy tzn jedziemy ok 30 kilometrów tuk
tukiem po bezdrożach 2 godz ,przynajmniej dziewczyny się wyspały .
O dziesiątej pierwszy postój i dwa punkty programu . Pierwszy to
świątynia 100 filarów chociaż ilość filarów jest zależna od
tego kto je liczy , więc chyba przyjęli średnią :) .
Drugie to
hodowla żółwi 18 dolców za całą czwórkę i możesz patrzeć do
woli ,czyste zdzierstwo pomieszczenie 30 m2 i parę żółwi ,ale to
dla dziewczyn żeby zapamiętały (albo nie jęczały ).
Po żółwikach powrót 10 km i postój
na takich fajnych pomostach gdzie miejscowi i przyjezdni robią sobie
pikniki a przy okazji można się wykąpać w Mekongu oczywiście
skorzystaliśmy choć na wstępie pokłóciliśmy się z obsługą i
na jedno piwko musiałem czekać ponad 20 min ( kłótnia oczywiście
o kasę , zapłaciliśmy na początku za wejście na pomosty a później
skasowali nas drugi raz złodziejstwo i cwaniactwo w jednym ) .
Trudno take życie albo ty kogoś albo ktoś ciebie narazie oni nas .
Następny punkt programu delfiny krótko
nose , pływaliśmy łódką po rzece Mekong i ganialiśmy delfiny
dobrze że Kasia ma lunetę przy swoim aparacie to mamy niezłe fotki
.
Wycieczka się udała właściciel
hotelu chciał od nas 110 dolców zorganizowaliśmy ją sami
zaoszczędziliśmy 40 da się . Dalej to już powrót do hotelu
zamówienie busa w dalszą podróż i spać. Czeka na nas dalsza przygoda...cdn...
czwartek, 8 stycznia 2015
Kratie dojazd plus podbyt cz1
...droga do Kratie ze stolicy miała trwać 6 do 7 godz no niestety i tym razem było to tylko czcze gadanie . Po 9 godzinach jazdy i dwoma przerwami na siusiu , wysłużonym autobusem dojechaliśmy do następnego celu naszej podróży Kratie . Mała miejscowość 250 km na północny wschód od stolicy , nareszcie trochę egzotyki , fajny hotel za 20 dolców (naprawdę czysty warty polecenia) przy samej rzece Mekong
powyżej warsztat golibrody , poniżej taxi dla leniuchów
poniżej to chyba będzie młocka (chłopak ma słuchawki i pewnie czegoś słucha)
wyżej i niżej to już życie codzienne
jak to zwykle bywa hotelarz chciał nas trochę naciągnąć na wycieczkach ale na nas już to nie działa , po zapoznaniu się z ofertą doszliśmy do wniosku że damy radę sami to zorganizować , pierwszego dnia przeprawa przez Mekong na wyspę za dolara cała czwórka .
Na wysepce wypożyczalnia rowerów po dolcu za sztukę wzięliśmy 3 a co Karola przecież daje rade
to tylko jakieś 5 km po utwardzonej drodze ale co zobaczyliśmy to nasze :
powyżej warsztat golibrody , poniżej taxi dla leniuchów
wyżej i niżej to już życie codzienne
a tu powrót na łódkę wiecie że tu gdzie widać dziewczyny płynie Mekong w porze deszczowej , jak my przepływaliśmy to miał tylko 400 może 500 metrów szerokości jak pada to jest razy dwa , to nie nasza wisełka. Później już tylko kolacyjka na dachu w fajnej knajpce i pierwszy dzień za nami cdn..
Subskrybuj:
Posty (Atom)