Jak już wiecie te święta to już chyba trzecie poza domem, zawsze lądujemy na jakiejś małej przytulnej wyspie. I tak oto trafiliśmy na wyspę Weh (Sabang). Teraz żeby nie było nudno powrócę do naszej drogi z Bukit Lawang na wyspę Weh odległość ok 600 km jeżeli nie mniej ale daruje sobie obliczenia czas podróżny 27 godzin. Oczywiście dwie przesiadki plus oczekiwania między połączeniami itd., ale wcale nie było to złe ponieważ mogliśmy rozprostować nogi, normalnie zjeść, zakupić prowiant na dalszą podróż :-) . Wiec tak jadąc tu wiedzieliśmy z różnych źródeł że panuje tu surowe prawo szariatu, nie ukrywam że wolał bym nie zginać z rąk jakiegoś chorego pajaca w imię zasad Allacha. Na szczęście oni tylko chyba w dzień zgrywają takich swiętojebliwych bo po zmroku piją jakiś cholerny biały napój, który później okazało się jest mieszanką mleka z winem a w głowie im szumi nie mniej niż naszym pijakom. Ten poniżej już ledwo patrzył na ślepia :-)
Po dotarciu na wyspę przywitał nas taki widok
oni tu świń nie jedzą, ale chyba uczą je pływać. Tej się nie udało dryfowała w porcie.
Wybraliśmy chyba najbardziej rozreklamowaną miejscowość na wyspie, wioskę Iboh, ostatni transfer z portu do wioski z kierowcą który chyba uważał że jest spokrewniony z jakimś rajdowcem, rajd busem po serpentynach nie należy do przyjemnych a już na pewno nie był bezpieczny, ale dotarliśmy. Pierwsze wrażenie dziura jakich tu zapewne wiele, plaże pożal się panie boże, nie wiem gdzie my to wyczytaliśmy i po co tu przyjechaliśmy. Są dwie małe faktycznie i przypominają parking dla łódek. My jeszcze nie zrażeni postanawiamy zostać choć jedną noc żeby utwierdzić się w przekonaniu że musimy stąd wiać. Z jednej nocy zrobiło się dziesięć, mieliśmy nowiutki bungalow za rozsądną cenę oczywiście tu pewnie zawsze można stargować niżej, nad samą zatoką z bezpośrednim wejściem po skałach do wody, uwierzcie nic więcej nam nie było potrzebne no może ze dwa razy przydała by się ciepła woda, ale daliśmy sobie radę znakomicie.
Cały pobyt tu to jedna wielka bajka, mieliśmy skuter, knajpę pod nosem z cenami dla Indonezyjczyków. Właścicielem knajpy był 25 letni Iyon nie ma co ukrywać zakolegowaliśmy się. Jedliśmy tam codziennie śniadania uwaga 4 razy omlet 2 najzwyklejsze dla dziewczyn i 2 specjalne z wkładką warzywną dla nas (chwilowo jajek mam przesyt), czasami tez jedliśmy obiad ale Iyon dopiero rozwijał swoją działalność więc miał ograniczone menu :-). Przesiadywaliśmy u niego do znudzenia czytając książki, albo rozmawiając. Wyjaśniał nam prawa muslim-ów, graliśmy w różne gry itd. Musimy przyznać że miał dziwny sposób prowadzenia biznesu, jak mułła nawoływał do modlitwy Iyon zostawiał nas w knajpie i pędził się modlić po 40 min wracał uśmiechnięty obwieszczając głośno wszem i wobec "I am back".
Zwiedzanie : mając do dyspozycji skuter (oczywiście odpłatnie) zrobiliśmy jak zawsze zresztą, w miarę możliwości powolny objazd wyspy. I proszę mała wyspa a atrakcji starczyło na kilka dni ( można to zrobić w dwa, ale skuter nie może być przeciążony nasz był niestety :-). Jazda po wyspie jest ok, ruch niewielki, drogi dobre, teren górzysty serpentyny choć niewiele albo zależy kto jaka drogę wybierze. No więc standardowo stolica wyspy Sabang (niektórzy tak nazywają cała wyspę) miasto jak miasto jeżeli potrzebne zakupy to tu zapewne najtaniej, next zbocze wulkanu co ciekawe aktywne i dymiące, skuterem podjeżdżamy do samego miejsca docelowego nie ma wspinaczki żadnych specjalnych przygotowań wystarczą chęci, nie ma lawy widocznej, ale czuć przez klapki że skały grzeją zdecydowanie polecam z dziećmi . Wszędzie czuć zapach siarki co niektórym przeszkadzało.
Wodospad jest jeden i o dziwo woda ciepła nawet Lenka weszła choć to zmarzluch straszny :-) , droga do wodospadu prosta , ostatnie 500 metrów z buta z tym że ostatnie 200 metrów z dziećmi ciężko.
Dalej pozostałości po japońskich bunkrach z czasów 2 wojny światowej nie duże, ale nam się podobały piękne widoki i niebezpieczne klify z których można skakać do morza ja się nie odważyłem (jeszcze tyle ciekawych miejsc przede mną).
Plaże są ale bliżej Sabangu jadąc od stolicy w dół i jeżeli ktoś nie potrzebuje codziennie nurkować ,snurkować i podniecać się podwodnym światem to tam jest o wiele piękniej, w Iboh jest raj dla nurków i snurkujących. Z ważnych informacji wyspę należy omijać w czasie jak lokalni mają wakacje wszystko zajęte od 20 grudnia do 3 stycznia i później czerwiec lipiec . Są bankomaty to tak na marginesie i działają kary Visa.
Z osobistych przygód muszę wspomnieć że zakupiłem wędkę, a co przyda się. Pierwszego wieczoru po zakupie udało mi się złowić sqida , lecz jego oczy poruszyły moje dziewczyny i został wypuszczony na wolność,
w dzień wędkuje Karolina choć jest niecierpliwa i co chwila plącze mi żyłkę to łowienie jej wychodzi :-)
Codziennie rano odwiedzają nas małpy z którymi staram się walczyć ale to jak walka z wiatrakami przyjdą rozwalą śmieci i pójdą
w wigilię rano nawiedził nas specjalny gość specjalny - duży waran, niestety są bardzo płochliwe dał dyla do morza, włócząc się tu spotykamy całe mnóstwo jaszczurek , węży itp. stworków.
Swat podwodny jak to napisał jeden z blogerów po tsunami z 2004 roku w dużej części zniszczone ale my jesteśmy amatorzy i widok tysięcy kolorowych rybek w zupełności nam wystarcza . Codziennie rano karmimy część z nich rzucając im chleb z naszego balkonu .
Na wyspie jest masa kotów wiec nasze dziewczyny starają się opiekować nimi i dokarmiać jak najwięcej z nich, każdy ma swoje imię jak one to pamiętają . Lecz najlepszą rzeczą jaka je spotkała na wyspie to możliwość smażenia ryb nad ogniem koło naszego domku . Pierwszą rybę
dostaliśmy od kłusowników których spotkaliśmy przypadkiem jadąc skuterem gdzieś po bezdrożach i po uwędzeniu starczyła na zapchanie dziur w zębach (tak tak wypatroszyłem ją nie jest to trudne jak się kiedyś coś takiego widziało), za to następne wędzenie to już przemyślane działanie. Kupiliśmy dwa tuńczyki w sumie trzy ale jednego daliśmy Iyonowi za to przygotował nam do wędzenia nasze dwa, zakupiliśmy siatkę do wędzenia i wieczorem mieliśmy ucztę my i stado kotów bo okazało się że zjedliśmy jedna całą i drugiej kawałek. Tuńczyka nam wystarczy na jakiś czas :-) .
Wigilia: wybraliśmy na tę okazje ładnie wyglądającą chińską knajpę ze względu na zróżnicowane menu. Knajpa okazła się strzałem w dziesiątkę jedzenie odlot. Z siedmiu potraw wszystkie były palce lizać, więcej nie było sensu zamawiać i tak byśmy nie zjedli
(takiej wołowiny smażonej w sosie pieprzowym nigdy nie jadłem) . Co tu dużo pisać było tak jak sobie wyobrażaliśmy nawet rachunek nas nie zaskoczył, a po powrocie do domku znowu niespodzianka, był Mikołaj
oczywiście każdy dostał to na co zasłużył :-) .
Drugiego dnia świąt uciekliśmy z małej wioski do której przyjechaliśmy 10 dni wcześniej bo zrobiła się z niej metropolia takie nasze Mielno można by rzec
uwierzcie nawet z walizkami było cieżko przejśc 200 metrów do taksi :-)
no i najważniejsze, na wyspie Weh zaczyna sie Indonezja lub kończy się jak komu pasuje.
no i to by było na tyle jedziemy dalej :-)
ciekawe zjawisko morze w dwóch kolorach widoczne gołym okiem i nie jest to żaden cień
Wspieramy Indonezyjska kulturę :) Jeden brat maluje kartki pocztowe a drugi je sprzedaje. Kartki są super. My poznaliśmy brata nr 2 i tez był super.
czasami trzeba zjeść w mniej komfortowych warunkach
hotel Iboh Inn pozwoliliśmy sobie na odrobinę luksusu
Dziewczyny jak widać dokarmiają nie tylko koty.
Fantastyczny błękit wody z tysiącami ryb
Lenka na wigili trochę znudzona
Dziewczyny robią przymiarki :-)
W drodze do raju
białasy na pokładzie promu
Mee Aceh podstawowa potrawa nudle znaczy się i herbatka z lodem
pierwszy połów chwilę przed zmrokiem
rybki kłusowników ta białą w paski nam oddali
siarka z wulkanu jak ja w nocy wrzucić do ogniska też mamy piękny błękitny płomień
no a tu nie wiem co napisać podwójna wkładka a na dodatek mają pestki
to te ładniejsze plaże pod Sabangiem
a tu gdzieś błądzimy po bezdrożach
no i na koniec moja syrenka już nawet kąpie się jak tutejsze panny w ubraniu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz