poniedziałek, 31 października 2016

Indonezja, Makassar (Sulawesi)

Hej hej helo

 Opowieść o Sulawesi zacznę od dnia w którym wystartowaliśmy z Bali. Zazwyczaj próbuje pisać całość jednym ciągiem, ale jedynym miłym akcentem od momentu wyjazdu z Gili Air było to że do portu przyszedł pożegnać się z nami 9 letni Aris który zakolegował się z naszymi dziewczynami i przez dwa tygodnie na Gili w przerwie kiedy nie grali ciągną je za włosy :))) Wspomnę tylko że to był syn pani od której wynajmowaliśmy domek.


Resztę powinienem wyrazić w paru niecenzuralnych słowach, ale jak to żona mówi myśl pozytywnie. Kiedy cali mokrzy od potu i wykończeni z bagażami dotarliśmy do portu niesympatyczny pan poinformował nas, że „ Koziol już jest odhaczony na liście i jakie jest nasze nazwisko’’ Próbowałem w kulturalny sposób wytłumaczyć mu, że to nasze nazwisko i nie ma możliwości abyśmy byli wcześniej w porcie a tym bardziej niemożliwe aby ktoś o tym samym nazwisku właśnie wracał na Bali, ale nic nie skutkowało. Pan stwierdził, że skoro nie mamy innego nazwiska to nie ma dla nas miejsc. Odszedłem bo chciałem go zabić ale postanowiłem, że i tak wsiądę na ta pie… łódkę. Ostatecznie jeszcze raz spróbowała szczęścia moja wyluzowana żona i udało się. Opuściliśmy Gili.

  Lot na Sulawesi oczywiście się opóźnił o ponad godzinę ,ale czego oczekiwać po jednej z najtańszych linii  lotniczych w Indonezji. Wejście na pokład samolotu utwierdziło nas w przekonaniu że opuszczamy cywilizację a ruszamy do buszu. Samolot nie najnowszy jeszcze z popielniczkami przy siedzeniach wiec możecie sobie wyobrazić jego datę produkcji :))). A ludzie w samolocie to już inna bajka. Karnacja skóry jeszcze ciemniejsza niż na Sumatrze oczywiście 90% kobiet w chustach a pozostała w plastikowych kapeluszach J nikt poza personelem nie mówi po angielsku, mało tego w czasie startu urządzają przechadzki po korytarzu. 
Najgorszą jednak rzeczą był potworny smród potu, który towarzyszył nam do momentu wyjścia z samolotu. Nasze przeczucia że to druga Sumatra zaczynają się sprawdzać. Lądowanie bez przygód, pilot zrobił to tak łagodnie że nawet nie poczuliśmy że już jesteśmy na pasie. Dalej to już hard-core 30 sekund po dotknięciu pasa wszyscy tubylcy stali na korytarzu z bagażami w rękach gotowi do wyjścia dla nas lekki szok, zazwyczaj siedzimy dopóki nie dojedziemy do pożądanego miejsca. Lotnisko w Makassarze spoko bagaże były szybciej od nas w hali przylotów. Przy wyjściu zonk obsługa lotniska sprawdza w/g biletów numery bagażu, widocznie trafiały się kradzieże. W sumie to ma sens bo nikt nie  zostanie poszkodowany. Przed lotniskiem jak zwykle łapanka na jeleni :))). No my zaprawieni w boju to i udało nam się uniknąć pierwszego gapowego czyli taxi z lotniska. Po wyjściu z terminala wychodzimy za wszystkie bramki i czekamy na zwykły autobus do centrum za niecałe 10 zł od głowy. Czterdzieści minut później jesteśmy w centrum Makassar. Niestety musieliśmy skorzystać z taxi do hotelu mieliśmy jeszcze 3 km, z bagażami i dziećmi to długa droga. Według taksometru zapłaciliśmy 7 zł  i już byliśmy w naszym hotelu. Tego wieczoru zaliczyliśmy jeszcze tylko jadłodajnie i poszliśmy spać. Nasze pierwsze wrażenia z wieczornego spaceru są raczej mało pozytywne.  Od rana dnia następnego zaczęliśmy szukać skutera do wynajęcia, w takiej opcji najlepiej nam się zwiedza miasto niestety nie dane nam było znaleźć wypożyczalnie. Po dwóch godzinach doszliśmy do pierwszej tutejszej atrakcji czyli Fortu Rotterdam. 

Wpis do książki pamiątkowej (znalazłem tylko jeden wpis z Polski ale już dawno temu) i można zwiedzać do woli. No pan jeszcze chciał jakiś datek, ale chyba dla siebie bo wyraźnie widać że biletów wstępu brak. Kasia zafundowała sobie przewodnika a my z dziewczynami poszliśmy oglądać występy karate, które odbywały się na terenie fortu. Po forcie następna była dzielnica chińska. Żenada na maksa po prostu szkoda słów, tylko dzieci zachwycone bo 2 punkt podróży zaliczony bez większego wysiłku fizycznego.


 Dalej polegliśmy już nie było siły na dalszy spacer wzięliśmy taksi wg wskazań taksometru i pod hotelem zbaranieliśmy za krótszy kawałek niż dzień wcześniej cena dwa razy wyższa. Nosz ku…a znowu nas wydymali J. A to dopiero pierwsza doba na Sulawesi. Po następnych 24 godzinach wiedzieliśmy że podróż po Sulawesi to będzie Sumatra i Kambodża razem w jednym wydaniu, czyli język angielski be, ale wydymać bule (białego) jest spoko. Drugiego dnia zwiedzania wybraliśmy się na chyba piękne wodospady i chyba park motyli w jednym. Piszę chyba dlatego że po dotarciu na miejsce zarysowaliśmy szczękami o podłogę z wrażenia. Cena biletu dla lokalsa 8 zł dla nie lokalsa 80 zł złodziejstwo w biały dzień. Zrezygnowaliśmy i patrzyliśmy tylko wku… na kierowcę bacaka który się z nas śmiał, a z którym jechaliśmy do następnej atrakcji turystycznej czyli jaskinie z malowidłami z przed 30 tysięcy lat. Oczywiście jak dojechaliśmy znowu była różnica w cenie lokals i nie lokals, ale tym razem do przeżycia. Wzięliśmy bilety i gotowi popatrzeć na rysunki naszych prapra przodków ruszamy spod wejścia. Pada pytanie czy chcemy przewodnika za odpowiednią opłatą, kulturalnie odmawiamy a pan do nas że w takim razie i tak nie znajdziemy tych malowideł. Zlaliśmy go ciepłym moczem i poszliśmy pewni że my je jednak znajdziemy.

 Rzeczywistość tu jest jednak inna rysunków nikt nie zobaczy bez przewodnika ponieważ są za stalową furtką która jest zamknięta i nie ma wstępu.

 Sprzedają Ci bezczelnie bilet wiedząc że i tak gówno zobaczysz. Szczyt obłudy gorszy niż w naszym rządzie. Ja olałem sprawę i poszliśmy z Karolą fotografować kozy,

 ale Kacha wyczaiła że jacyś lokalsi wzięli przewodnika więc poszła za nimi na tz. krzywy ryj. No muszę przyznać że wykazała się z Leną pełnym profesjonalizmem i obejrzała te malowidła za darmo, no musiała w zamian zrobić sobie z nimi sesje zdjęciową.


 Jak  się okazało była dla nich większą atrakcją niż te bohomazy na ścianach. Wróciliśmy prawie w nocy do hotelu.  Dla zainteresowanych powiem tylko że pojechaliśmy tam bacakiem 

tj. lokalną trumną i mieliśmy ją na wyłączność przez większość wycieczki z pominięciem czasu kiedy jeszcze sobie dobierał ludzi żeby dorobić J.

 Koszt 90 zł cenę uważam za rozsądną żona wróciła zadowolona. I na tym się kończy zwiedzanie Makassaru wieczorem jeszcze udaliśmy się na promenadę na której co wieczór są dziesiątki straganów jak się później okazało z bananami pod każdą możliwą postacią. Spróbowaliśmy pieczonego banana z czekoladą i serem. 

Nie zwróciliśmy, ale nie powtórzymy tego. Następnego dnia mieliśmy jechać na północ ale pojechaliśmy na południe Sulawesi miejscowość zwie się Bira a prawidłowo to Pantai Bira, ale o tym następnym razem

Kontakt;
fb/koziolkiwazji


nasz bacak wyglądał strasznie ale wzmacniacz na muze musi być (to ta czarna skrzynka po prawej)

kierowcy taxi i moto taxi zapytani o drogę zbaranieli (angielski be)

niektóre drogi w Makassar po prostu pomyłka


2 komentarze:

  1. Gratuluje odwagi i cierpliwosci. Zwiedzajcie dalej ale bezpiecznie. 😀

    OdpowiedzUsuń
  2. Miny dziewczyn sa poprostu bezcenne. Po po Twoim poczatkowym marudzeniu bylam pewna, ze bedzie gorzej. Czekam na relacje z pogrzebu.

    OdpowiedzUsuń