niedziela, 16 października 2016

Gili Air wizyta nr 2 pełna wersja


 Wyspa Bali pierwszym razem znienawidzona (bynajmniej przeze mnie) drugim razem zrobiła na nas o wiele lepsze wrażenie. Może dlatego że wiedzieliśmy czego mamy się spodziewać. Pobyt tu ograniczyliśmy wręcz do minimum, czyli do czasu kiedy zrobili nam w klinice stomatologicznej nowy aparat ortodontyczny dla starszej córki.Choć znaliśmy miejsce upamiętniające wybuch bomby, to przypadek sprawił że znaleźliśmy się tego dnia tutaj akurat na obchodach 14 rocznicy zamachu na Bali.

  Czas wolny poświęciliśmy całkowicie na bzdety. Basen, skuter, spacery i ostatnie drobne zakupy. Oto jeden z naszych nowych bardzo ważnych sprzętów :)  kuchenka elektryczna  w plecaku takich długodystansowców jak my to podstawa :). Każdy chętnie przypomni sobie smak jajecznicy której tu nie uraczysz nigdzie no może poza resortami z 3 gwiazdkami i wyżej.

Ale nie o Bali chciałbym wspominać bo tę wyspę opisałem już wcześniej. Droga według naszego wewnętrznego kompasu  prowadziła nas na Gili Air. To tu spędziliśmy cudowne 3 tygodnie wiosną tego roku i od takiego miłego akcentu znowu byśmy chcieli zacząć nasza następną długą podróż. W dużej części jest to też zasługa naszych dziewczyn, to za ich namową i prośbą jesteśmy tu a nie gdzie indziej. A powód bardzo prozaiczny, nie wszyscy pamiętają, ale wyjeżdżając z wyspy nasz inwentarz to było osiem kotów z tego 4 młode. Dziewczyny bardzo chciały wiedzieć jak potoczyły się ich losy :) (głupie prawda, lecieć 15 tyś km żeby zobaczyć koty, ale nie dla moich córek)

  Tak to jest Lola która w obecnej chwili jest już dorosła, ale słysząc nadawanie moich córek zjawiła się pod naszym domkiem tego samego dnia co przybyliśmy. Inne koty też się odnalazły. Po pierwszych 24 godz na wyspie mieliśmy ich już pięć. Zobaczymy jak rozwinie się sytuacja :).
Choć wynajmujący domek nam się zmienił obecnie jest to ciotka naszego poprzedniego wynajmującego (nawet się nie dziwiliśmy Wira nie miał o tym zielonego pojęcia) mamy ten sam domek z nr 13 i o dziwo ze wszystkimi udogodnieniami które zamontowałem 7 miesięcy temu. Nie tracąc czasu udaliśmy się na obchód wyspy i tu zaskoczenie i zarazem rozczarowanie. Zaskoczeniem było to że spotkaliśmy co najmniej dziesięcioro rodaków już drugiego dnia w różnym odstępie czasowym, a naszym największym rozczarowaniem jest to że  przez 7 miesięcy pobudowało się tu tyle nowych obiektów że po prostu nie do uwierzenia. Za dwa lata najpóźniej to będzie na 100% drugie Trawangan. Zostaje jeszcze Gili Meno choć nie popłynęliśmy tam do tej pory nadal docierają do nas informacje że tam jest bardzo spokojnie.
Jak już niektórzy widzieli na naszym fan page facebook.com/koziolkiwazji  wrzuciłem fotki z mojej małej przygody czyli podwodne polowanie. Od razu zaznaczę że nie można polować na żółwie, ale to chyba oczywiste. W czasie poprzedniej wizyty na Gili zauważyłem kilku zawodników z kuszami do polowania pod wodą :) Postawiłem sobie za cel, że w następną podróż zabiorę i ja taki grzmiący kij. Trochę poczytałem na ten temat i sprawiłem sobie taki model dla początkujących amatorów podwodnych polowań. Sprzęt tak się złożyło zafundowała mi żona na urodziny, byłem szczęśliwy 
do czasu kiedy nie stanąłem obok profesjonalnych kłusowników. Uwierzcie mi rozmiar ma znaczenie i to ogromne. Ja taki wielki ze swoją malutką kuszą stanąłem do pamiątkowego zdjęcia i poczułem się taki zażenowany. To tak jak bym wziął proce i szedł polować co najmniej na lwa, albo jakbyśmy przyłożyli  wiatrówkę  do karabinu snajperskiego SWD  (taki miałem na wyposażeniu w wojsku ).  

No ale nic powiedziało się A to trzeba przełknąć gorzką pigułkę i udać się na polowanie a nóż widelec będę lepszy :). Wolne żarty ja już przestałem wierzyć w cuda :).

 Później to już totalna katastrofa żeby im dorównać musiał bym pływać co najmniej jak nasz Paweł Korzeniowski lub nasza Otylia w szczytowej formie. O zejściu pod wodę w granicach 10-15 metrów mogłem tylko pomarzyć. Mój rekord to 8 metrów i już czułem że rozerwie mi uszy,głowę i płuca.

Wypłynęliśmy  wpław w kierunku Lombok-u, na początku jeszcze się odwracałem żeby zobaczyć jak daleko odpłynęliśmy. Później już widziałem niewiele. Fale były duże, dna dawno już nie widziałem płynąłem grzecznie przy przewodniku i jedyna przerwa na odpoczynek to było jego zejście po wodę w celu oddania strzału.

O dziwo nieźle mu szło, ja niestety nie miałem okazji oddać strzału wyżyłem się na krewetce na płytszych wodach :),  W pewnym momencie trochę się pogubiłem z chłopakami i zostałem sam jak palec na środku wielkiej wody. Dziwne uczucie płyniesz do brzegu i cały czas się oglądasz czy nie ma za tobą rekina choć nikt ich tu nie widział. Moje gapiostwo spowodowane było tym że co chwila pływały pod nami żółwie i nie mogłem się skupić na polowaniu. Najważniejsze, że udało mi się szczęśliwie wrócić  do brzegu. Wnioski nasuwają się same  rozmiar sprzętu jest bardzo ważny :)))

Cd: trochę się zasiedzieliśmy na Gili i choć czas spędzony tu uważamy za wspaniały  czujemy gdzieś wewnętrznie że pora  ruszać  dalej zostając tu widzimy jak nasza podróż marzeń ucieka nam przez palce. Mamy mały niedosyt że nie odwiedziliśmy sąsiednich wysp , ale kto powiedział że to nasza ostatnia wizyta tutaj. Zwiedziliśmy  wyspę wzdłuż i wszerz, poznaliśmy   bardzo wielu fajnych ludzi z Polski którzy spędzali tu wakacje,  mieliśmy nawet farta  poznać parę z Polski która prowadzi  już trzeci rok biznes na tej malutkiej wyspie. Lokalsi  którzy pamiętają nas jeszcze z poprzedniej wizyty jak i z tej obecnej odnoszą się do nas bardzo serdecznie.  Można by rzec  sielanka , ale my lubimy wyzwania  taka monotonia  to nie dla nas, może jak będziemy starsi.
Jak łatwo się domyśleć codziennie pływamy  z żółwiami .


Widok pojedynczych osobników nie robi na nas już  większego  wrażenia.  Wspominając przygodę z kłusownikami  muszę przyznać że bardzo mi się podobało . Jednego razu nawet sam  wziąłem swoją kusze i ruszyłem na polowanie, efekt nawet mnie zaskoczył zamiast upolować  jakąś rybkę wystawił mi się na strzał piękny prawie dwumetrowy rekin rafowy  tak tak dokładnie taki sam z jakimi pływaliśmy w Malezji. Skąd on się tu wziął nie mam pojęcia . Jest on tu bardzo rzadko spotykany , bynajmniej  nikt  z opisujących w internecie  pobyt na tych wyspach  nie wspomina spotkania  z ta bestią J .Tak wiem jestem farciarzem , żona tez mi to powtarza.

Wiecie kiedyś się zastanawialiśmy z Kasią  że wynajmując chatkę gdzieś na takiej wyspie jak Gili Air  i mając czerwone mrówki za współlokatorów  nie może wydarzyć się nic gorszego , ale nie. My  koziołki zawsze musimy mieć jakieś atrakcje i tak tym razem  dziesiątego dnia pobytu  widzieliśmy w naszej łazience  skorpiona.  Tak  kurde prawdziwego skorpiona z prawdziwym kolcem jadowym na ogonie, miał farta zanim na niego zapolowałem uciekł. Ok stwierdziliśmy zgodnie jeden biedny skorpion zabłąkał się  nie ma co panikować. Ale następnego dnia wracając z pływania  w morzu  zastaliśmy w łazience następnego skorpiona  co prawda małego  też z kolcem jadowym na ogonie. Przypadek możliwe, ale trzeci dzień pod rząd i skorpion znaleziony w pokoju  trochę się zaniepokoiliśmy. 
Przy  czwartym  skorpionie już byliśmy  przyzwyczajeni i jedyna pamiątka po nim to mokra plama na ścianie jak dostał ode mnie z płetwy.  Z  innych naszych egzotycznych zwierzątek  żyjących w naszym pokoju wymienić muszę pajączka wielkości chomika  no bo na pewno  nie świnki morskiej jak sugerowały to dziewczyny.


 Z dwojga złego czerwone mrówki nie są takie złe.

Jutro wyjeżdżamy pogoda trochę odpuściła  nawet dwa razy padało , ale jest za to czym oddychać. Jesteśmy  bardzo ciekawi  co przyniosą następne  dni i tygodnie na Sulawesi , pewne jest jedno spodziewamy się: ja Sumatry ,a Kasia Kambodży .

Dla wszystkich zainteresowanych chcących podążać naszym śladem  na Gili Air mieszkaliśmy w resorcie Bintang. Położonego  dokładnie po drugiej stronie wyspy patrząc od portu, tutaj to najspokojniejsza część wyspy .W domku nr 13 które mają również w swojej ofercie spotkanie oko w oko ze skorpionem, a  który w rzeczywistości nie jest  groźniejszy niż np: kilkanaście czerwonych mrówek. A to wszystko w cenie 200 tys rupi tj. 64 zł za domek z naprawdę dobrym śniadaniem. Wyszło jak  reklama wiem  ,ale póki co robię to charytatywnie J.

   widok z naszego domku
 lokalna droga koło naszego Bintanga



u góry i na dole to ta sama knajpa , lecz już wynajęta i przerobiona na bar 

 u góry młoda skrzydlica a na dole rozgwiazda

 Lena :))))

 nasze dziewczyny i miejscowe
 o kondycje trzeba dbać żona jeszcze wymagająca
 Geko który nam nie pozwalał spać w nocy takie wydawał dzwięki
 dziewczyny już się oswoiły z głębinami  ida na 5-6 metrów pod wodę

 lokalne drogi

 i lokalne zabawy jest wi fi jest impreza ;))))

 a to nasza szczęśliwa 13 :)))))


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz