Tym razem witamy was że słonecznej Biry, miejscowości położonej 186 km na południowy zachód od Makassar-u. Cena za przejazd niecałe 30 zł osoba, czas jak zwykle zdumiewający prawie 6 godzin. Po co tu przyjechaliśmy? Przyjechaliśmy tu ponieważ... No właśnie co my tu robimy. Dziura na końcu świata, turystów zero, znajomość angielskiego znikoma, jedzenie ohydne. Na dodatek przy wjeździe do tej dziury jest szlaban i kasują Cię po 40 tyś rupi za osobę. Podnieśli mi ciśnienie na maxa. Mieliśmy dwa wyjścia: powrót (trochę idiotyczny pomysł) albo zapłacić. Na szczęście brak angielskiego z mojej strony pomógł mi wynegocjować opłatę tylko za dorosłych :) Jak przystało na podróżników nas to nie zraża jesteśmy głodni egzotyki i tu ją odnaleźliśmy. Można oczywiście ominąć tą opłatę, ale nie będę strzępił języka i tak tu nikt nie przyjeżdża. Miejscowość naprawdę nie oferuje wiele za to plaże są boskie. Jedna z palmami jak z pocztówek druga to już raj dla naszych bałtyckich parawaniarzy, długa i szeroka. Musicie uwierzyć nam na słowo, spokojnie wpadają na naszą listę TOP najpiękniejszych plaż na jakich byliśmy.
My jesteśmy zachwyceni. Minusy oczywiście też są np: niesamowity żar leje się z nieba, ale chyba najbardziej zaskoczyły nas żmije morskie nazywane poprawnie wisłonog żmijowaty. Naprawdę jest ich tu dużo co prawda nie atakują ofiar większych od siebie, nie mniej są bardzo jadowite więc jest adrenalina przy każdym wejściu do wody. Poza snurkami i daving-em ogromne wrażenie zrobiła na mnie wizyta w tutejszej "stoczni" gdzie swoje łajby budują co bogatsi obywatele tego globu. Dla kogoś kto pracuje z drewnem jest to nie lada atrakcja patrzeć jak budują takie kolosy.
Śmigając tak skuterem po
Birze trafiliśmy do portu a tam wyczailiśmy prom na wyspę Selayar w bardzo niskiej cenie i ziarenko zostało zasiane:) Popytaliśmy
trochę lokalsów czy jest tam coś interesującego i wszyscy jednogłośnie powiedzieli że powinniśmy pojechać tam i zobaczyć plaże Takabonerate. Wiecie, że nam niewiele potrzeba żeby ruszyć w nieznane. Zostawiliśmy wszystkie duże bagaże w Birze w hotelu, a wzięliśmy że sobą
zapas rzeczy osobistych na trzy dni w jeden plecak i sprzęt do snurkowania w
drugi plecak.
Skuter opłaciliśmy na kolejnych kilka dni i tak obładowani w piątek rano pojechaliśmy do portu i popłynęliśmy
na wyspę Selayar. Z informacji ogólnych napisze tylko że wyspa ma ok 90 km
długości i parę szerokości. Drogi całkiem niezłej jakości z małymi wyjątkami
jak ten na zdjęciu sugerujący zjazd znak
pierwszy, ale przechodzący w przepaść znak drugi.
Planowaliśmy tu jak napisałem 3 dni, a zostaliśmy 8 i nie żałujemy
nawet jednego dnia. Przez cały pobyt widzieliśmy tylko 4 białych z czego dwójka
tam mieszka pozostała dwójka to para którą tylko widzieliśmy przelotem. Ale od
początku: pomoże wam w tym mapa.
Zaznaczone są wszystkie punkty które zobaczyliśmy.
Pierwszego dnia
przepłynęliśmy na wyspę Selayar (nr.1) i przemierzyliśmy 43 km dostając się tym samym
do środka wyspy i głównej miejscowości miasta Benteng (nr.2). Do wieczora już
było blisko, wiec poszukaliśmy sobie kwatery (cena za czysty pokój 85 zl i jest to najtańsza opcja w mieście) i
trochę zwiedziliśmy miasteczko. Dnia drugiego postanowiliśmy pojechać na sam
dół wyspy (nr.7) i wynająć łódź na wyspę Tinabo bo jak się okazało na miejscu
Taka Bonerate to nie plaża a park narodowy w którego skład wchodzą wyspy na atolu Terbesar Ketiga Di Dunia.
I wszyscy tłumacząc nam Taka Bonerate na myśli mieli wyspę
Tinabo oddaloną o jakieś 60 km od wyspy Selayar.
Co takiego może być na takiej malutkiej wyspie gdzie załatwienie transportu na
nią przysparza tyle kłopotów? Ano jest to jedyna wyspa na świecie gdzie
przy plaży w wodzie po kolana można pływać z setką rekinów nie martwiąc się że
stracimy jakąś część ciała.
Niestety tego dnia zjechaliśmy dobrze ponad setkę
kilometrów i niewiele załatwiliśmy. W drodze powrotnej zajechaliśmy jeszcze do
innego portu (nr.5), ale też nic nie wskóraliśmy. Choć było blisko. W porcie
poznaliśmy miejscowych chłopaków i nawet zaofiarowali się nas przerzucić na
Tinabo za darmo lecz niestety ich pracodawca czyli kapitan łódki się nie
zgodził. Powód błahy ale oczywisty. Ich
była szóstka plus krowa dla nas miejsca zabrakło :( Mówi się trudno wróciliśmy do Benteng (nr.2) lekko zawiedzeni.
Tego samego dnia wieczorem poznaliśmy jeszcze lokalną VIP. Na imię ma Andi i chciała tylko poćwiczyć swój angielski w zamian została naszym tłumaczem i przewodnikiem.
A czemu napisałem VIP ponieważ Andi na co dzień chodziła w mundurze co sugerowało że coś tu znaczy, ale jak ostatniego dnia przed wyjazdem zabrała nas do domu gubernatora utwierdziło nas w przekonaniu że jednak musi być kimś ważnym.
Zwiedzania ciąg dalszy. Za namową Andi po śniadaniu ruszyliśmy naszym skuterkiem do tradycyjnej miejscowej wioski Putabangung (nr.9). Wyróżnia ją to że położona jest na zboczu góry i chaty budowane są w nietypowy sposób. Z jednej strony mamy wejście do domu z poziomu podłoża, ale sypialnia już jest od 5 do 10 metrów nad ziemią ciekawy widok.
Naprawdę ciekawa wioska podobała nam się. Następna atrakcja tego samego dnia to snurkowanie na wyspie Pasi (nr 4). W tym celu udajemy się do portu (nr 3) i bierzemy jakiegoś lokalsa żeby popływał z nami (nam akurat pomogła Andi). Koszt łódki do naszej dyspozycji przez cały dzień to 300 tyś. rupi
Snurki były 3 i takie przeciętne ciężko nas zadowolić po tym co już widzieliśmy ale za to plaża i piasek na niej spokojnie 11 w skali do 10 perfekcyjna :).
W drodze powrotnej do Bentanga zatrzymujemy się przy drodze i jesteśmy świadkami prawdziwych walk kogucich. Co prawda wyglądało to na trening kogutów, ale krew lała się prawdziwa.
Sporo atrakcji jak na jeden dzień wracaliśmy do hotelu szczęśliwi. Szybki prysznic i ruszamy z Andi na kolację choć jesteśmy zmęczeni nie możemy jej odmówić tyle dla nas robi. Cały czas szuka łajby na Tinabo, załatwiła nam łajbę na snurki itd. Na kolacji poznajemy Doniego, Jest francuzem który ożenił się z Indonezyjką. Ma syna i prowadzi tu interesy. Zaprosił nas do swojego resortu, który znajduje się na południu (nr.6) wyspy a do którego nie dotarliśmy wcześniej bo o nim nie słyszeliśmy. Dzień następny zaczynamy znowu 40 km jazdą do portu (nr.5) po drodze spotykamy Doniego, który wiezie do swojego raju dostawę wody i zaopatrzenie. Dziewczyny się przesiadają do auta i pędzimy, o ile można tak nazwać jazdę 50-60 km/h. W porcie (tym samym gdzie już negocjowaliśmy z miejscowymi) czeka na nas łajba która zabiera nas do raju!!!!! Resort Deniego nazywa się Selayar Eco Resort kosztuje 900.000 rupii (270 zł) za dobę . Cena zawiera domek, wyżywienie oraz transport z lotniska lub portu (nr.1). Czy drogo? Pierwsze wrażenie można takie odczuć, ale po głębszym przeanalizowaniu my uważamy że oferta jest rewelacyjna. Z portu (nr 5) do królestwa Doniego (nr 6) płynęliśmy z 15 minut
a po dotarciu zasadzka. Woda opadła i klops. Mokre wyjście i to kilkanaście metrów. Trzeba było się przebrać na łódce w kąpielówki zakasać rękawy i pomóc przy rozładunku.
Na lądzie jak wszyscy dotarliśmy mogliśmy zacząć podziwiać ten kawałek raju, Okazało się że południowo zachodnia część wyspy czyli ta w której byliśmy należy do Narodowego Parku Taka Bonerate więc jest strefą chronioną. Żadnych łódek, rybaków, sportów wodnych itp. Może i nie ma rekinów przy plaży jak na Tinabo (jest za to cała masa płaszczek) to miejsce całkowicie podbiło nasze serca. Jeśli chodzi o snurkowanie to prze nigdy nie byliśmy w lepszym i ładniejszym miejscu. Przezroczystość wody wręcz idealna, różnorodność i wielkość ryb zaskoczyła nas ogromnie.
W ciągu 2 godzin snurkowania moje córki naliczyły około 30 żółwi, 3 rekiny,1 żmiję taka pełono -wymiarowa oraz niezliczoną ilość ryb każdej wielkości.
Raj Doniego ma tylko 6 domków dla gości, kuchnie i ogródek jeszcze nie zagospodarowany do końca w którym zasadził ekologiczne warzywa. Jest również warsztat w którym pracownik Donego wykonuje wszystkie meble i łódź, która niedługo będzie dostępna dla gości. Są też warany, pytony i najmniejsze małpki na świecie (podobno w nocy można je wypatrzeć z latarką).
Kiedyś na pewno zawitamy tam na 3,4 dni bo jeden to stanowczo za mało. W drodze powrotnej do Benteng Donie pokazuje nam jeszcze jedno swoje królestwo pod wynajem, a my... z tego korzystamy i delektujemy się spokojem przez kolejne dwa dni. Tym razem jest to pojedynczy wielki lokalny domek na zachodniej plaży niedaleko Benteng (nr 10)
Kosztował nas tyle samo co hotel (85 zł) z tym że tu kuchnie mieliśmy do swojej dyspozycji. Był jeden minus zaczynała się pora monsunowa i woda przy brzegu była lekko wkurzona. W skrócie wygląda to tak Doni czyli właściciel pokłada bardzo duże nadzieje w tej wyspie choć turystyka tam to odległy temat.
Ażeby nie przedłużać wpisu powiem wam że Andi zabrała nas jeszcze na dwa wesela :). Gdzie okazało się że jesteśmy częściej fotografowani niż para młoda :). Mój garnitur rozbraja wiem, ale przyjechałem tu na plaże nie na wesela.
W tym opisie uciekł mi też dzień który spędziliśmy na wschodniej stronie wyspy gdzie tylko snurkowaliśmy i trochę przeszkadzaliśmy wędkarzom (nr 8). Wyczailiśmy tam w/g mapy dwa miejsca. Zwą się Pantai czyli plaża Timur i plaża Hara
tu miejscowy pożyczył ode mnie sprzęt żeby zobaczyć czy rybki biorą :)))
No i ostatni wieczór na wyspie Andie zaproponowała nam wizytę w najstarszym zachowanym budynku na wyspie w którym znajduje się dom gubernatora. Trochę nas to zdziwiło bo było około 20:00, ale Andi stwierdziła że gubernator pojechał z żoną do Makassaru więc śmiało możemy obejrzeć jego kąty. Minuta spaceru od jej domu i już wchodzimy przez ścisłą ochronę gubernatora, która chyba nie bardzo wiedziała co z nami robić. Andi zamieniła dwa zdania z zarządcą domu i weszliśmy jak przystało na gości głównym wejściem. Chata robi wrażenie choć nie mogliśmy zajrzeć do szaf i pod łóżka to spotkaliśmy syna i dwie córki gubernatora całą służbę a na koniec wylądowaliśmy w części prywatnej domu i spędziliśmy kilka miłych chwil gdy nasze dziewczyny miały sesje zdjęciową z personelem.
Jest to pierwsza wyspa na której przy drodze są kosze na śmieci, a plastikowa butelka lub torebka rzadko jest spotykana porzucona przy drodze. Na tle wszystkich dotychczasowych miejsc odwiedzonych przez nas w Indonezji a nawet chyba Azji ta wyspa szczególnie zapisze się w naszej pamięci. Aby napisać wam jak interesujące jest to miejsce napisze też że przez 8 dni tutaj zjechaliśmy skuterem 520 km.
Ciekawostka. Po powrocie do Biry udało nam się jeszcze raz zasnurkować i nie było by w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to że trafiliśmy na ogromnego żółwia po prostu gigant. Wow. Niestety byłem tak podniecony, że nie zdążyłem zrobić zdjęcia.( I na pewno nie była to żona)
Następny punkt podróży to środkowe Sulawesi i Tana Toraja tylko 500 km na północ od miejsca w którym obecnie jesteśmy
kontakt do Doniego fb/selayar eko resort
kontakt z nami: pitchers@hoga.pl
fb/koziolkiwazji
Możecie wierzyć lub nie , ale mieliśmy wizytę żołnierza na działce Doniego. Poczęstowaliśmy go kawą bo i tak nie umiał angielskiego, a on w zamian przywiózł swoją armatę żeby sie pochwalić. Armata okazała się być wiatrówką, co nie zmienia faktu że z 20 metrów z wolnej ręki trafiłem w słupek o szerokości ok.2 cm. Tak wiem pewnie fart, ale snajperem się było w wojsku :)))
Z portu do miasta mijaliśmy dwa zarwane mosty. Ten tu to tymczasowa budowla na beczkach.
Po 24 km w pełnym słońcu chwila odpoczynku.
Tankowanie po trasie. A ja się jarałem kiedyś trzema paskami a tu nawet dziadek na prowincji takie nosi.
Drugi zarwany most.
Miejscowa ganga, a poniżej już profesjonalne walki kogutów.
Super przygody. To godne prawdziwych podróżników. A kupiłeś odtrudke na jad zmiji morskiej? Na podanie masz czas 30 min. od ukąszenia. Pozdrawiam. Zwiedzajcie ale myślcie o bezpieczeństwie. Nie jesteście sami. Odpowiadać za dzieci, które Wam ufają bezgranicznie. 5
OdpowiedzUsuńA mamusia tak serio z tym antidotum na żmije :).
UsuńNo przecież nie wpuścił bym dzieci do wody jak bym wiedział że może im coś grozić.
Całkowicie serio. Poczytaj na ten temat w internecie.
Usuńwow, zazdroszczę pogody... w Malezji leje od kilku tygodni, uciekam do Kambodży za tydzień :)
OdpowiedzUsuńa po której stronie Malezji jesteś ? My robiliśmy Malezję na dwa razy. dlatego właśnie że raz padało po jednej stronie a raz po drugiej. Pozdrawiamy
Usuńaktualnie w Cameron Highlands, ale byłem na Langkawi czy w KL, monsun wszędzie dociera :)
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej intryguja te kilka milych chwil z zona jak dzieci byly zajete :)
OdpowiedzUsuń