Welcome
Wcześniej nie pisaliśmy bo i
nie było co pisać. Teraz też nie
poszaleję bo od ostatniego wpisu minęło
co prawda parę dni a my
przemierzyliśmy trochę ponad 3 tys km,
ale głównym tematem posta będzie nasza podróż a dla niektórych wręcz tułaczka .
Wyspa Koh Mook nas
nie oczarowała, choć nie mówimy że był to czas stracony. My mamy dużo czasu i
nigdzie nam nie śpieszno, ale inni
którzy mają naprawdę często napięty plan spokojnie mogą sobie to miejsce
odpuścić. Przypływać tu dla jednej plaży która w sezonie wygląda jak nad
polskim Bałtykiem i jednej jaskini, chyba nie warto.
Nastał dzień wyjazdu. Rano pożegnanie z naszym inwentarzem tj. pies i kot, którym było zapewne smutno
biorąc pod uwagę to że przez ostatnie dni dziewczyny je pasły na potęgę. No ale
taki life raz dokarmiają raz przeganiają .
O 7.30 podjechały dwie moto taxi i dalej jazda panie Maciejka na prom.
Zapakowaliśmy nasze tyłki na prom (co jest raczej huczną nazwą bo to po prostu łódka na około 20 osób), oprócz nas jeszcze kilkanaście osób
jakieś bagaże i płyniemy. A raczej płynąć chcemy i jest to zapewne
zacne życzenie naszego kapitana, stanęliśmy na mieliźnie. Klops po całości,
wysłużony diesel pod pokładem pracuje na
pełnych obrotach, mieli setki litrów mułu na dnie, ale nic się nie dzieje a współpasażerowie w ogóle nie przejęci. Mamy odpływ, stan
wody jest niziutki, kapitan pewnie doświadczony myślał że da rade no niestety
nie udało się. Jak myślicie co było
dalej my obstawialiśmy że podpłynie coś mniejszego i nam zabierze trochę
balastu, ale gdzie tam kapitan zarządza przegrupowanie. Wszyscy podróżni
stojący na tyle przechodzą do przodu i nie uwierzycie zadziałało. Zmienił się
środek ciężkości i powoli, to płynąc do przodu, to się cofając,wypruwając
flaki z silnika udało nam się wypłynąć z
mielizny i szczęśliwie dopłynąć do lądu. (Opóźnienie nieznaczne może 30 minut,
ale to Azja trzeba się przyzwyczaić). Następny w kolejności jest bus do Trang-u
tu już gładko. Śniadanko na dworcu autobusowym i w drogę.
przerwa na pa pu
W Trang-u akurat mieliśmy busa do Hat-Yai. Co prawda jak to zresztą nie pierwszy raz w Azji zapłaciliśmy za cztery bilety a
dostaliśmy trzy miejsca, kierowca
wytłumaczył to szybciutko: czwarty bilet jest za bagaże :) Pies go ganiał
2 godziny jakoś wytrzymamy i faktycznie
już nic więcej się nie wydarzyło. Po dojechaniu do Hat-Yai stwierdzamy, że nie robimy postoju tylko jedziemy dalej do Kuala Lumpur. Załatwiamy bilety autobusowe (cena 550 bathów za głowę) i mamy 5 godzin free
time. Co tu by robić? Najpierw podziwialiśmy Tajską policje w akcji,
akurat tak usiedliśmy na zupce że
mieliśmy okazje popatrzeć jak wyłapują z tłumu różnego rodzaju podejrzanych typków a następnie robią im przeszukanie osobiste i skuterów. Pewnie szukali narkotyków :)
Następnie Kasia rozwinęła swoją myśl na temat tego jacy to przystojni są Ci policjanci (jak bym gorzej wyglądał niż oni), powiedzenie
za mundurem panny sznurem jest w pełni uzasadnione.
Część dalsza naszego oczekiwania na autobus upłynęła już bardzo miło
dla wszystkich. Wizyta w klimatyzowanym centrum handlowym nawet mi się spodobała. Nie wiem czemu, ale odnoszę wrażenie że południe
Tajlandii jest sporo tańsze od części centralnej, jak i dużo lepiej zaopatrzone. Może to tylko moje spostrzeżenie sam już nie wiem,
nieważne. O 18.00 stawiliśmy się na miejscu wyznaczonym do odjazdu autobusu, ale oczywiście to nie było to miejsce. Wiec przerzucono nas busem kawałek dalej odczekaliśmy jeszcze godz i 30
min i o 19.30 zmęczeni ale szczęśliwi wyruszyliśmy do KL.
Jak już się rozgościliśmy w wygodnym
autobusie to jeszcze tylko musieliśmy
wyskoczyć na granicy żeby się odprawić i dalej nie niepokojeni przez
nikogo ruszyliśmy do celu. Jak widzicie zawsze
coś, ale tak wygląda nasza podróż. Nic zaplanowanego z wyprzedzeniem
wszystko planowane i realizowane na
bieżąco. Wieże Petronas w KL zobaczyliśmy a raczej ja zobaczyłem (reszta spała)
koło godz 5 rano, chwilę później wysiadaliśmy na opisanym przez nas poprzednim razem ogromnym dworcu autobusowym zwanym TBS (Terminal Bus Station). Nie dalej jak sto parę dni temu byliśmy tu wiec
nie wszystko zapomnieliśmy i od razu z marszu udaliśmy się na autobus
odjeżdżający do centrum. Przed godz 8
rano zameldowaliśmy się w tym samym hotelu co ostatnio w nim byliśmy. Nie wiem jak to się stało, że wszyscy pracujący w hotelu nas zapamiętali i Pan ze sklepu 7/11 również :) Bez słowa dostaliśmy klucze już o 8 rano nie płacąc nic
dodatkowo. I tak po 24 godzinach podróży byliśmy około 1200 km dalej. Jak na
Azję i tyle środków transportu to naprawdę super wynik a wszystko to w cenie
około 100 złotych za głowę.
Z racji tego że wszystkie połączenia udało nam się znaleźć od ręki i nie mieliśmy przestojów to w KL mamy 40 godzin zapasu przed ostatnią podróżą już teraz samolotem na Bali.
Dwie godziny na odświeżenie się i ruszamy do znanych sobie z poprzednich podróży miejsc gdzie można dobrze i tanio zjeść.
Jak widzicie na zdjęciu powyżej założyłem jako patriota (człowiek kochający swoją ojczyznę nie ważne jaki mamy rząd) koszulkę która uwierzcie mi działa jak magnes na naszych rodaków. Pierwszym tego przykładem był Michał który podszedł przywitał się i mówi że mu orzełek migną.
Michał jest młody i szkoda że nie pisze bloga bo miałby o czym opowiadać, ja powiem wam tylko tyle że podróżuje już około roku po całej Azji i zakochał się w Chinach, a raczej dziewczynie z tego kraju. Sam jeszcze nie wie jak zakończy się jego przygoda, naprawdę podziwiamy. Od razu poczuliśmy bratnia duszę bo Michał jest tak samo jak my pozytywnie popi.. tzn. zakręcony :)
Przez około 6-7 godzin w koszulce z orzełkiem i napisem Polska spotkaliśmy trzy polskie pary i wspomnianego wyżej Michała co byłoby nie możliwe bez znaków rozpoznawczych.
Dnia następnego wyspani, wypoczęci najedzeni odbyliśmy naszą ostatnią część podróży (na razie) z Kuala Lumpur na Bali co prawda samolot się sporo przesunął, ale jak masz nadane bagaże i mały plecak pod opieką to można sobie czas zorganizować.
Bali powitaliśmy o około 2 w nocy, pierwsza potyczka z taksówkarzami wygrana znaliśmy ceny i odległość do hotelu nie daliśmy się wykiwać. Mieliśmy tym razem nie tracić czasu na Bali, ale nie uwierzycie co się stało... Gdzieś w transporcie uległ zniszczeniu Karoli aparat ortodontyczny i mamy nieplanowane 5 dni postoju. Plusem całego tego nieszczęścia jest to że już raz robiliśmy na Bali aparat dla Karoli i od razu zamówiliśmy nowy. Cena nadal promocyjna :). Mówi się trudno pięć dni przeżyjemy. Polatamy trochę skuterkiem na pewno będzie miło.
chcesz wiedzieć na bieżąco co tam u nas znajdź nas na facebook/koziolkiwazji
to zdjęcie poniżej było robione pierwsze a na tym powyżej już nawet nie umiała wymusić uśmiechu
wygłupy na lotnisku w KL
a tu my w tych lepszych chwilach
nie dziwcie się jak wasze 8 latki doją butle tu to normalne
wizyta u fryzjera za 10 zł w KL
Super. Jestem pod wrażeniem. Buziaki
OdpowiedzUsuńooo zastanawiałem się jak to będzie z fryzjerami podczas mojej wyprawy, widzę temat jest do ogarnięcia :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTu fryzier jest wszędzie ceny od 6 zł za cięcie taniej nie znalazłem ☺
Usuń