środa, 11 stycznia 2017

Filipiny wyspa Boracay



Witamy w Nowym Roku

Jak wiecie z naszego fejsa jesteśmy już na Filipinach i grzejemy tyłki na wyspie Boracay, ale o tym później. Żeby wszystko miało ręce i nogi czyli było chronologicznie poukładane dla was, a w przyszłości i dla nas zacznę od wyjazdu z wyspy Bunaken. A więc tak ze względu na jakieś drobne powikłania z uchem naszej najmłodszej córki zdecydowaliśmy się święta spędzić w bardziej cywilizowanych warunkach bliżej lekarza który zażyczył sobie wizyty kontrolne co 3 dni. Więc nie mieliśmy wyjścia. Zadekowaliśmy się w hotelu który zazwyczaj oglądamy na obrazkach
(i tu podziękowania wędrują w stronę teściowej). Status materialny nam się nie podniósł, ale w końcu to święta nie będziemy przecież korzystali w Wigilie z narciarza. Jak to w Wigilię bywa, była uroczysta kolacja, nawet Mikołaj nas odwiedził i wszyscy byli zadowoleni,


ale niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Zaraz po świętach polecieliśmy samolotem do Makassaru, a stamtąd dwa dni później polecieliśmy do Kuala Lumpur na Sylwestra. Dziewczyny się nie odważyły, ale ja wybrałem się pod wieże na pokaz sztucznych ogni. Przyznać muszę jedno, dyscyplina jaka panuje w Malezji zadziwia mnie. Wiecie że na placu gdzie zebrało się może 10 tyś może 50 tyś osób nie spotkałem żadnego policjanta, a o godz 00.00 nikt nie odpalił nawet jednej małej petardy. I chociaż połowa tych ludzi na placu to przyjezdni nigdy nie spotkałem takiego zdyscyplinowanego społeczeństwa. Cały pokaz zorganizowało miasto i wyglądało to niesamowicie. Tak przywitałem rok 2017.

 Nigdy nie myślałem że spędzę go kiedyś pod wieżami w KL.


 Wróćmy do tematu Filipin. Raniutko 3 stycznia udaliśmy się na lotnisko w KL i od razu przysłowiowe wiadro pomyj w twarz od linii lotniczej Air Asia. "Bez biletów powrotnych z Filipin nie możecie państwo lecieć, dziękujemy" poinformowała nas przesympatyczna pani z linii lotniczych. No to przycwaniakowaliśmy. Liczyliśmy że posiedzimy tam chociaż dwa miesiące i jakoś sobie wypłyniemy a może odlecimy nie mieliśmy planu jeszcze. Skończyło się na tym że na szybko kupiliśmy najtańsze bilety powrotne do KL akurat były z Cebu i zobaczymy jak dalej potoczy się przygoda. Niestety straciliśmy trochę kasy, a to się wiąże z oszczędnościami na czymś innym :( Wspomnieć jeszcze muszę że Air Asia ma fajną politykę odprawy online. Wchodząc na stronę linii lotniczych miejsca mamy już przydzielone z automatu a chcąc je zmienić musimy zapłacić. Wiecie jak komuś bardzo przeszkadza kiepska miejscówka to wyda te 40 złoty extra to nie majątek i zmieni sobie miejsce. Nas akurat rozdzielono z dziećmi więc nie mogliśmy się zgodzić aby dzieci leciały same. Pani sprawdziła miejsca w samolocie i powiedziała, że możemy je zmienić za opłatą. Żona jednak się uparła, że to niezgodne z przepisami linii lotniczej aby dzieci leciały same i nie będzie płaciła. Wszystko w końcu oparło się o menadżera, ale udało się bez kosztowo zmienić miejsca. Kosztowało nas to jednak dużo energii i nerwów. Jakież było nasze zdziwienie gdy weszliśmy na pokład samolotu. Okazało się że leci nasz może 40 osób w 120 miejscowym samolocie. Nadal nie rozumiemy jak to możliwe aby robić problem gdzie można go w minute rozwiązać, ale widocznie takie przepisy. O godz 15 z minutami nasze stopy stanęły na nieznanym nam terenie (płynnie przechodzimy na j.angielski, po co było się tak uczyć tego indonezyjskiego). Jak ktoś śledzi naszego fejsa to pewnie wyczytał że lotnisko w Kalibo jest trochę większe od boska piłkarskiego,

 a deklaracje wjazdowe wypełniamy na kolanie. 
Pierwsze co rzuca się w oczy to biurokracja na wszystko musi być kwitek jak w Wietnamie. Po odprawie wyskakujemy przed lotnisko, próbujemy wypłacić pierwsze pieniądze z automatu i kicha. No nic na początek wymieniliśmy 100 $ w okienku przy lotnisku i byliśmy szczęśliwi że mamy zawsze zapas luźnych dolców. Nie wiedząc czemu wszyscy z naszego rejsu kierują się na wyspę Boracay, choć nic o niej nie wiedzieliśmy udaliśmy się i my. Koszt to 16 złoty za osobę miejsce w wygodnym wannie jest ok. Pędzimy 75 km i wyskakujemy w porcie, tu udaje nam się szarpnąć kasę z bankomatu. Zakupujemy bilety po 2 zł na prom a następnie płacimy extra 8 zł z przejście przez terminal portu oraz 5 zł klimatycznego. Idiotyczne rozwiązanie  ponieważ mogli te 3 opłaty połączyć i nie stało by się w trzech osobnych długich kolejkach. W końcu o jakiejś 17.30 jesteśmy na wyspie, na szybko wyczytaliśmy gdzie powinniśmy się udać i bierzemy moto taxi na station 1. Cena 12 zł za 4 może 5 km trochę nas zdziwiła, myśleliśmy że Filipiny to bida i taniocha.No nie całkiem  wyspa Boracay nazywana tu czasami filipińskim Bora Bora ceny kosmiczne a pokój za 100 złoty doba jest wielkości 8 m2. Chyba długo tu nie pobędziemy. Niestety nie wiemy skąd troje z nas ma roztrój żołądka czyli wiadomo. Kasia dodatkowo ma temperaturę, udajemy się do miejscowego łapiducha, antybiotyk i obserwacja jesteśmy uziemieni.  Bierzemy na jeden dzień skuter za 20 $ drogo jak fix i zjeżdżamy  wszystkie plaże.

 Najlepsze są w części środkowej wyspy po stronie zachodniej przy station 1,2,3. Pozostałe też są fajne , ale tak wieje że nasi parawianiarze z nad Bałtyku byli by przeszczęśliwi. Jedno trzeba przyznać jest czysto i to nawet bardzo czysto. Ciężko było wypatrzeć pustą butelkę.




Następną mało interesująca rzeczą jest jedzenie które jest okropne same fast food-y wszystko na głębokim tłuszczu ohyda jesteśmy zawiedzeni no może poza Leną która uwielbia kurczaka i je go na śniadanie, obiad i kolację. Pięć nocy na Boracay trochę nadszarpnęło nasz budżet więc uciekamy stąd jak najdalej, mimo wszystko warto było ją zobaczyć będziemy mieli jakieś porównanie.
Dodać jeszcze muszę że najważniejsi turyści na Boracay to Rosjanie choć chyba większa jest przewaga Japończyków. Jedyną dobra rzeczą jest to że Filipińczycy  chcą się bardzo zamerykanizować i nie wieszają żadnych rosyjskich napisów a już na pewno nie chińskich czy japońskich. Bóg im zapłać za to. Bo choć wyspa jest malutka to klimat identyczny jak w Kucie na Bali, lub Pattaya albo Phuket w Tajlandi


Ps. Plaże są naprawdę piękne i nareszcie można popatrzeć na ładne nogi tu już nikt    chustek na głowie nie nosi. Poniżej zdjęcie poglądowe




kontakt
fb/koziolkiwazji
pitchers@hoga.pl

 8 m2 musi być za male nie ma siły
 a to takie wspomnienie najlepszych chwil z żoną
 piwo jest ok
 niech was bluzy nie zmylą Kasia jest chora a dzieciaki zmarznięte jazdą na skuterze
 moje gwiazdy czasami się dogadują

 zabawa na plaży
 siedzi i myśli






 moje ulubione :)
u łapiducha a diagnoza: zapalenie płuc mamy pecha

2 komentarze:

  1. Piotrku, wpis jak zawsze swietny -wiem, wiem powtarzam sie. Coraz czesciej umieszczas wspolne zdjecia z zona :). Trzymajcie sie- zwalaszcza Kacha. Caluje

    OdpowiedzUsuń