niedziela, 29 lipca 2018

Filipiny. Północny Luzon Sagada i Buscalan

Ello




No dobra wracamy do pisania w/g kolejności :). Przede mną  nie lada wyczyn. Spróbuje opisać wam naszą dalszą cześć podróżny na Północ Luzonu. Jak wiadomo to już jest 4 msc po tej podróżny wiec i w pamięci pojawiają się jakieś luki :), ale bądźcie dobrej myśli zdjęcia mnie wspomagają.
Tak wiec jeszcze w Baguio zrobiliśmy rekonesans jak możemy dostać się wyżej na północ. Znaleźliśmy dworzec autobusowy poprzedniego dnia wieczorem i tak przygotowani przybyliśmy rano na miejsce startu. A w miejscu startu... autobusu brak :( okazało się że ten z godz 8.30 którym mieliśmy jechać zdechł i możemy pojechać następnym.




 Wreszcie się udaje o 9.30 załadowani jak sardynki na statku ruszamy w trasę, a ona nie jest fajna. Ciągle pod górę albo w dół, serpentyna za serpentyną choć nawigacja pokazuje czas jaki widać autobus potrzebuje 6 godzin





 Po drodze mamy jeden albo dwa postoje już nie pamiętam, ale za to jakich spotykamy bohaterów :) nie mogłem sobie odmówić zdjęcia z nimi  :)  Tylko czemu, a zauważyłem to dopiero teraz, trzymam Spider-mana  za kolano :)))  nie wiem może myślałem że to żona albo inna azjatycka dziunia.


 Wreszcie dojechaliśmy. Autobus zatrzymuje się w centrum Sagady, ale nie martwcie się zabłądzić tu  nie można. Jedna droga z jedną odnogą. Odpalamy GPS okazuje się że do hotelu mamy 500 metrów no więc chcąc nie chcąc idziemy żeby rozprostować kości :). Hotel nie powala Kanip-aw za to obsługa miła wi-fi działa nie ma się do czego przyczepić (może do jednego jest zimno a nawet bardzo zimno w nocy). Nie przyjechaliśmy tu jednak zwiedzać hoteli tylko jaskinie, a przy okazji zobaczyć wiszące trumny. Lecz niektórzy przyjeżdżają tu właśnie dla tych trumien a odpuszczają sobie jaskinie. Z racji tego że wiszące trumny dokładnie takie same widzieliśmy na Sulawesi w Indonezji, myślę nawet że sporo ciekawsze, to my byliśmy bardziej zajarani jaskiniami. Załatwiliśmy sobie w hotelu przewodnika i oto co następuje :). Przewodnik ma  na imię Jordan. Jego ojciec musiał oglądać dużo koszykówki skoro dał mu tak na imię. Przychodzi chłopaczek może 25-28 lat i już widzę że moje dziewczyny zauroczone :) wszystkie trzy. Jordanowi chyba bliżej wiekiem było do naszych córek niż do nas bo to z nimi przede wszystkim prowadził dyskusje :), ale przyznać trzeba jedno odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. J.angielski na dobrym jeśli  nie b.dobrym poziomie zakres wiedzy ogromny a przy tym szarmancki moje dziewczyny były wniebowzięte :)


Nawet mieliśmy chwile z żoną żeby sobie razem spokojnie pospacerować bo Jordan zagadywał dziewczyny :)  Cena za cały dzień z Jordanem 900 peso to jakieś 65 zł odebrał nas z hotelu wszystko pozałatwiał, ogarnął pozwolenia więc o nic nie musieliśmy się martwić. Dochodzą ceny wejściówek, ale nikt nie jest skąpcem to groszowe sprawy :)
















Po wiszących trumnach zabrał nas do dwóch jaskiń pierwsza wypełniona trumnami dupy nie urywa, ale za to druga jaskinia mistrzostwo świata. Wybraliśmy oczywiście trasę dostępną również dla naszych dziewczyn, a i tak był niezły hardcore. Pierwsze strome zejście po odchodach  nietoperzy pokazało nam stopień trudności, dobrze że mieliśmy rękawiczki które można kupić dosłownie wszędzie. Na drugim etapie wyskakujemy z klapek i dalej na boso po skałach, strumieniach, zejścia po pionowych skalach, po prostu obłęd. Wszystko to przy lampie naftowej i dwóch latarkach czołowych. Jak dla nas bajka. Wyszliśmy prze-szczęśliwi. Dorośli bez dzieci mogą wziąć chyba 6 godzinny szlak z przeprawą przez podwodną rzekę, jakieś dziwne przejścia, itd niedostępne dla dzieci.Za namową Jordana nie wzięliśmy aparatu i telefonów komórkowych, bo miało być mokro aż po pas, a nawet wyżej. Kamera go-pro bez dodatkowej lampy nie nadaje się do jaskiń, to mój wniosek dlatego zdjęć brak.


Już po wszystkich atrakcjach wracając do hotelu wstąpiliśmy do wyżej sfotografowanej knajpy. Opisują ją wszyscy, wiec ja nie będę się wysilał, napisze tylko że warta swojej ceny :).
I na tym mógłbym zakończyć info o Sagadzie ale dodam tylko że jest tu też trasa do trekingu z pięknymi widokami, którą my z oczywistych względów olaliśmy :) (lenistwo naszych córek nas przeraża) 
Osobiście uważam że było warto, ale to jeszcze  nie koniec podróży ruszamy dalej :)

Następne w kolejce było Buscalan i oczywiście babcia tatuażystka o której krążą legendy, a nawet powstał o niej filmy dokumentalny. Ale od początku. Nie wiedząc co i jak postanowiliśmy że weźmiemy tylko jeden plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami a resztę zostawimy w hotelu bo i tak droga powrotna jest przez Sagadę. Wiec o 6.30 zrywka na jeepnaya z Sagady do Bontoc ok udało się:) Do Bontoc docieramy przed 8 rano i wyrabiamy się na podobno jedyny autobus do Tabuk,  który odjeżdża około 8.00, ale jak ma komplet to nawet wcześniej. Ciekawe jak my dojechaliśmy na 7.30 to autobus już był pełny i zbierali komplet na dach. I tak oto pierwszy raz w Azji mieliśmy okazje oficjalnie podróżować na dachu autobusu i to od razu grubo bo tylko Lenie pozwolili wejść do środka, a my hop na dach :). Ale żeby  nie było informuję że jak się spóźnimy to też dojedziemy bo normalnie co godz. jeździ jeepnay  więc bez zbytniego spinania damy (dacie) radę odbyć tą podroż. 








Czy nam się podobało na dachu? Pierwsze wrażenia pozytywne, ale po 2 godz marzysz żeby zejść i rozprostować nogi albo chociaż zmienić pozycje. Liczyliśmy z Kasią to było nas tam 28 osoby,  nie licząc tych w środku. Dwie godziny później wysiadamy w miejscowości Tinglayan, tam przesiadamy się na motory które wiozą nas tylko do pewnego miejsca i dalej do wioski dostajemy się na pieszo. W rzeczywistości dojeżdżamy na jedno zbocze góry  musimy iść ścieżką nad przepaścią w dól 15 min przeskakujemy przez rzeczkę i zaczynamy wspinaczkę do wioski. Różne czasy ludzie podają my z dziewczynami zrobiliśmy to w 20 minut .Kasia z przewodniczką którą poznaliśmy ją w autobusie potrzebowała sporo więcej. 



Widzicie gwiazdę idzie z parasolem :), a dolne zdjęcie ładnie oddaje stopień niebezpieczeństwa.
Po lewej stronie ściana pionowa w górę a po prawej pionowa w dół. Co prawda zarośnięte wszystko krzakami, ale i tak w razie upadku znajdą nas jakieś 100 metrów niżej. Barierki były kawałkiem tylko w jednym miejscu na długości paru metrów :)


Ok gdy już dotrzemy albo jak dotrzemy choć nie sądzę żeby ktoś się wycofał w połowie drogi :) wydaje nam się że znaleźliśmy się w innym świecie. Co prawda prąd jest, ale już o zasięgu w telefonach można zapomnieć. Ulice a raczej ścieżki między domami to nic innego jak rynsztoki którymi płyną świńskie odchody. Małe dzieci bez problemowo wypinają tyłek do rynsztoka przy wszystkich i załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne. ( rozumie że tak drastycznych zdjęć nie chcecie oglądać :) :) :). Wkraczając do wioski dostajemy przewodnika bądź wybieramy go sobie. Nie ma opcji przebywania tam bez osoby towarzyszącej. My trafiliśmy na dziewczynę w autobusie, która się nami zajęła i to ona pełniła role przewodniczki. Była miła  i sympatyczna, wszystko nam ogarnęła (spanie posiłki, byliśmy tam dwie noce nam się nigdy nie spieszy), ale niestety angielski miała na bardzo niskim poziomie przez co sporo informacji nam uciekło. Wiedzę zapewne miała, lecz nie potrafiła jej przekazać. Dobrze a teraz główny powód naszej wizyty - babcia Odi (Fang Od) zostanę przy nazwie babia Odi bo to jedna z postaci naszej ulubionej w rodzinie bajki. :).  Babcia Odi jak sama nazwa wskazuje jest już leciwą osobą, a w sumie to bardzo starą staruszką. Zbliża się do setki jeśli już jej nie przekroczyła. Chyba nawet ona sama nie wie ile tak dokładnie przeżyła wiosen. Rówieśnicy poumierali, a młodzież ma w poważaniu jej wiek. Babcia Odi tak naprawdę babcią jest tylko z nazwy, ponieważ za mąż nigdy nie wyszła i dzieci nigdy nie miała, a jak wiadomo bez dzieci wnuków też brak. Powinienem opisać Babcie Odi przynajmniej w paru słowach i napisze tylko że jest to faktycznie najstarsza tatuażystka jaką miałem okazje poznać. Resztę dowiecie się z opisów innych że jest taka i taka, że mimo tak podeszłego wieku ma sokoli wzrok i sprawną rękę. Ja pozwoliłem sobie u niej tylko  trzy małe kropki, to taki niby jej podpis, dzięki bogu że jest w mało widocznym miejscu bo wygląda jak by ktoś trzy razy splunął :) :) :). Myślę że jej czas powoli przemija a pałeczkę po niej przejmują dwie córki jej siostry plus i tu będzie szczera prawda myślę że reszta wioski idzie w ich ślady bo niestety przez dwa pełne dni pobytu widzieliśmy jak robi się te tradycyjne tatuaże w prawie każdym domu. Nie mogę odnaleźć zdjęcia, ale nawet 10 latek proponował mi tatuaż. Choć mój opis wioski Buscalan  i babci Odi nie jest wzorowym przykładem reklamy z całego serca wam polecam choćby dla samego klimatu jaki tam panuje, zobaczyć jak Ci ludzie żyją wybrać się na tarasy ryżowe, na nas ta wycieczka wywarła wspaniałe pozytywne wrażenie.

 turystów przybywa ogromna ilość
 to zagłębienie to rynsztok którym spływają nieczystości

 standardowy widok, pranie i świnie. Dobrze że nie agresywne.

 nasza kwaterka była dwu poziomowa na górze spanie na dole kuchnia i łazienka, ale była ok

 Miejscowy geszeft

 Karola chodnikiem ,Lena rynsztokiem uskuteczniają spacer
 życie codzienne
 nawet udało nam sie znaleźć kowala
 rodzina w komplecie

 Dziewczyny przy sklepie a te gary to trafiliśmy na wesele, tylko że przez dwa dni wesela nie widzieliśmy ani panny młodej ani pana młodego
 i już podglądamy może w Polandi da się pomysł skopiować :) :) :)

 babcia Odi przy pracy

 zastanawialiśmy się po co siatka od strony gdzie ściana idzie do góry skoro z drugiej strony tak ta czarna odchłań to przepaść. Jak oni tam przeżyli
 a tu już mamy prosty przykład jak działa reklama, jest popyt jest podaż przecież babcia Odi plus te dwie uczennice które powiedzmy uczy nie są w stanie tatuować co najmniej setki gości dziennie w wiosce
 spacerek po tarasach
 o a tu Ta co mnie kocha ja zresztą wzajemnie :)
 Tarasy ryżowe w całej okazałości

  Wspięliśmy się na wysoką górę. Przewodniczka poszła z nami bo bała się że się zgubimy. Minęliśmy już tarasy ryżowe nawet drzewostan już był wysokość max 2 metrów, ale niestety na szczyt w kapkach dojść się nie dało :) :) :)
I to by było na tyle z malutkiej wioski Buscalan jeśli ktoś zagląda na Filipiny na dwa tygodnie i preferuje plaże to szkoda jego czasu i energii bo to naprawdę min 2 dniowa wyprawa.
Koszty nie są wysokie 1000 peso przewodnik za dzień i nas chyba policzyli 700 peso za kwaterę i jedzenie 2 dni 4 osoby to taniutko. Nie było luksusów ale ich się nie spodziewaliśmy i wam też radzimy podejść na luzaku. 

Dla zainteresowanych jest opcja bezpośredniego przejazdu Manila-Sagada,Manila-Bontoc i Manila-Banaue. Są to przejazdy nocne. My ich nie testowaliśmy wiec się nie wypowiadam 

 Udało się przebrnąłem przez wpis, choć było trudno. Teraz uważam że inaczej się pisze na bieżąco gdzie wszystko jest nowe  i ekscytujące, a inaczej już po czasie na zimno kiedy wszystko sobie przemyślisz. I obawiam się ze że wpisy po czasie są ciekawsze niż te na gorąco, ale to moje zdanie :) :) :)

kontakt

pitchers@hoga.pl

fb/koziolkiwazji



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz