Zaczniemy od info turystycznego bo to najbardziej interesuje wiele osób tutaj zaglądających. Sporo czytałem o tym jak się dostać na Gili i nie ukrywam że chcieliśmy wybrać opcje tańszą aczkolwiek zabierającą cały dzień i cała masę nerwów. Powiedzmy że to opcja nr 1, a wygląda tak że nieważne gdzie jesteśmy na Bali szukamy najtańszego połączenia do portu w Padang Bai. Następnie płyniemy na wyspę Lombok do portu Lembur za 42 tyś rupii , prom publiczny co 2 godz i płynie od 4 do 6 godz . Następnie z portu Lembur na wyspie Lombok zjeżdżamy czymkolwiek zazwyczaj taxi cena zapewne wyższa niż oczekujemy na południe do portu Bengsal 52 km czas około 2 godz. I na koniec jak dojedziemy do portu musimy dojść kawałek, auta nie mogą dojechać, a w porcie czeka nas stado naciągaczy i naganiaczy którzy za znowu odpowiednio wysoką kwotę nas przerzucą na Gili lub próbujemy przedostać się transportem publicznym za 12 tyś za osobę (trzeba czekać na zebranie się odpowiedniej liczby osób co zajmuje około 2 godzin). Istny koszmar choć jest to do zrobienia, my z dziećmi wybraliśmy opcje nr 2. Dojechaliśmy z Kuty do Padang Bai za 50 tyś rupii od osoby i z Padang Bai wzięliśmy szybką łódkę bezpośrednio na Gili Air za 150 tyś rupii na głowę, półtorej godz później byliśmy na miejscu. Cena wyjściowa tak jak wszyscy opisują 660 tys rupii .
tak tak za nami 7 silników każdy 250 kucy jest power :-)
Więc nie traćcie nadziei targujcie się .
Na razie zadekowaliśmy się na jednej z trzech podobno rajskich wysp Gili Air. Czy są one naprawdę takie naj naj naj to się dopiero okaże będziemy je poznawać przez dwa tygodnie. Wiem już jedno białych plaż to tu nie widzieliśmy :-( , choć te co są można się do nich przekonać ( przebywaliśmy na ładniejszych )
Za to po 4 dniach samotnego snurkowania pierwszy raz zobaczyliśmy żółwie na wolności. Mieszkamy przy samiutkiej plaży Bintang i z tej plaży codziennie wypływamy ok 200-300 metrów w morze żeby podziwiać te piękne gady. Co tu pisać jesteśmy wniebowzięci.cdn
No więc sytuacja wygląda w sposób następujący: Zatrzymaliśmy się u losmena który zwie się Wira i ma tylko dwa domki pod nazwą Andi s Bungalows, które dostał jak by to rzec w spadku od matki z przykazem poprowadzenia ich. Ale Wira niestety jako młody ex student medycyny marzy o pracy w szpitalu, i nie ma zielonego pojęcia o prowadzeniu tego bałaganu.
Po pierwszym posiłku wiedzieliśmy że kucharzem to on nie jest i pewnie nigdy nie będzie :-). Szczerze to w ogóle niewiele potrafił oprócz zamiatania, resztę nie chwaląc się robiłem ja :-). Ale co tam przez gorsze rzeczy przechodziliśmy. Okazało się również że Wira bardzo szybko nam zaufał i któregoś dnia oświadczył nam że zostawia nas z tym całym swoim dobytkiem a sam jedzie do mamusi na Lombok. Dostaliśmy wolny wstęp do kuchni i lodówki co poniekąd ułatwiło nam przetrwanie tutaj.
Przez osiemnaście dni dzieci miały cztery koty (do wyjazdu nazbierało się ich 8) na utrzymaniu i znajomych po sąsiedzku co prawda 2 lokalsów i 2 małych Rosjan, ale brak zrozumienia w mowie w ogóle im nie przeszkadzał. Tak zazwyczaj kończyły się zabawy :-)
A my stare konie oddaliśmy się całkowitemu lenistwu. Wypływaliśmy w morze raz czasami dwa razy dziennie na ok 2 godz i podniecaliśmy się spotkanymi żółwiami. Tak mogę śmiało napisać że z żółwiami napływaliśmy się aż do znudzenia.
Bardzo nam się podobało i powzięliśmy postanowienie powrotu i zwiedzenia tej wyspy na skuterze, ale następnym razem. Powrót z Lombok na Gili wyglądał identycznie czas oczekiwania półtorej godz z tym że byli też jacyś biali którzy postanowili poczekać z nami. W sumie nawet było wesoło bo biali mieli gitary i trochę grali a my poznaliśmy sympatycznego lokalsa z którym przegadaliśmy większość czasu popijając sok z kokosa :)
tylko w tej małej budce sprzedawane są bilety na transport publiczny, jest tak sprytnie ukryta że mało który turysta jest w stanie ją odnaleźć.
Czas na wyspie określały nam wschody i zachody słońca nie potrzebowaliśmy nawet zegarka .Wstawaliśmy o świcie no może trochę później a szliśmy spać niebawem po zachodzie słońca , śniadania mieliśmy w cenie więc naleśniki i omlety były grane codziennie . Obiady to różnie zazwyczaj coś mieliśmy ze sklepu , a kolacje to już jedliśmy w miejscowych knajpach . Bezpieczeństwo na wyspie dla dzieci pierwsza klasa , nie ma żadnych pojazdów mechanicznych , tylko rowery i bryczki konne które są dosyć głośne więc szansa na przypadkowe spotkanie z pędzącym koniem nikła.
sorry lepszej fotki nie miałem :-).
Może jeszcze trochę o żółwiach :-) . Tu na wyspach można spotkać je całkowicie wolne nie trzeba nawet wykupować komercyjnej wycieczki łodzią . My co prawda spotkaliśmy je dopiero 4 dnia naszego pobytu , ale to tylko dlatego że nie wiedzieliśmy gdzie i jak ich szukać . Pierwsza podstawowa zasada to maska do snurkowania (zaparowana popsuje wszystko) z racji tego że wszyscy mieliśmy nowe , musieliśmy znaleźć sposób aby nam nie parowały i tu najlepszy okazał się płyn do naczyń . Smarujemy środek maski 10 min wcześniej , następnie po wejściu do wody lekko płukany i po problemie , u nas działał rewelacyjnie nawet dzieci były zdziwione. Druga sprawa to miejsce do tego snurkowania , no tu trzeba po prostu popytać miejscowych albo spotkanych turystów :-) (może będą tak mili i udzielą wam info). No i trzecia uważam ważna sprawa to żółwia najlepiej szukać dryfując po wodzie , każde uderzenie ręką lub noga o powierzchnie wody sprawi że żółw nas usłyszy i szansa na jego zobaczenie będzie malała . ( ucieknie bo się nas boi ). Poniżej na zdjęciu jest córka z ogromną samicą żółwia którą obserwowaliśmy kilka dni pod rząd zawsze w tym samym miejscu . Oczywiście jak podpływaliśmy za blisko to uciekała ale nie mogliśmy sobie odmówić takich zdjęć. Na marginesie dodam że na Gili Air do snurkowania potrzebne są buty takie jak ma córka na zdjęciu lub płetwy rafa koralowa jest bardzo daleko od brzegu a na boso nie dojdziemy martwa rafa skutecznie pokaleczy nam stopy.
Pobyt na wyspie zakończył się dla nas nie miłym akcentem tz. dzień przed wyjazdem ktoś nam skradł jeden z naszy nowych telefonów . (mamy swoje typy kto to mógł być ,ale za ręke nikogo nie złapaliśmy).
Polaków spotkaliśmy bardzo dużo nie z każdym mamy fotke więc zdjęć z rodakami z Gili nie bedzie.
Dla zainteresowanych napisze że nie możemy dalej tu zostać (ograniczenia wizowe) podjęliśmy decyzje że lecimy do Malezji na następną rajską wyspę Tioman . Oczywiście Gili polecam lecz na pewno to nie jest raj w pełnym tego słowa znaczeniu .
Nasz żywy inwentarz
Załapaliśmy sie na fotki ślubne
Kot właściciela wyjątkowo odporny na zaczepki mojch dziewczyn
Wieczorna zupka
Znowu kot właściciela tym razem w uściskach Leny
Na Lombok mieliśmy okazje podziwiać karawan żałobny ( choć bardziej przypominał małą wesołą imprezkę)
A tu wyszedłem pobiegac ale skończyło sie na piwku o 7.30 z rana i gimnastyce oczu ( tak rozciągałem gałkę oczną i obiektyw w aparacie )
Poranki mnie zaskakiwały (czasami nawet bardzo )