Dziś będzie o naszym drugim mototripie po wyspach Filipińskich. Wybór poniekąd przypadkowy, poniekąd wymuszony. Już dużo wcześniej wypatrzyliśmy te wyspy na mapie, ale jakoś nigdy nie mogliśmy sie na nie wybrać, i tu bardzo ważna rzecz opinie znajomych wcale nas nie zachęcały do wizyty na tych właśnie wyspach. Wpis dzisiejszy poświecony bedzie wyspą Camotes położonych niedaleko wyspy Layet na morzu Camotes. Zagęszczenie, wielkość i inne pierdy znajdziecie w wikipedi nie chce mi sie kopiować. Skupie sie za to na tym jak tam dojechać i co tam można zobaczyć, a o tym czy warto lub nie sie tam wybrać to już wola wasza bo mnie nic do tego.
Pokrótce napisze żę Camotes Island to cztery wyspy które odwiedzić możemy wszystkie lecz ze względów logistycznych i czasowych Ponson Island jest najbardziej poszkodowana ponieważ tam nie pływa nic bezpośredniego, a podroż po tym kraju przyprawia o zawał serca.
Tyle tytułem wstępu zajmijmy się treścią rzeczową .
Mamy wakacje w szkole, dzieci się nudzą przeokropnie, powoli zamieniają się w cyberludzi ( ja zresztą też) tylko Kasia to taki mol książkowy. Wolne w szkole jest co prawda od początku kwietnia, ale nasz biedny pies złapał niestety gdzieś na plaży od jakiejś suki chorobę weneryczną i częste wizyty u weterynarza troszkę przełożyły nasz wyjazd. I tak po wielu trudach ustalamy naszą szczęśliwą datę wyjazdu :). No co by nie przedłużać, wiadomo że w taki dzień najlepiej się śpi i zamiast rano wyjechaliśmy w południe, a żeby było weselej to z 700 metrów od domu złapałem kapcia :)
Mina wulkanizatora który zobaczył dwie białe twarze na obładowanych skuterach mówiła wyraźnie "zedrę z was ostatnią skórę za tą usługę" :) . No i zdarł, ale na koniec zmienił zdanie jak mu powiedziałem że tu mieszkamy niedaleko. Wtedy stwierdził " ok daj ile uważasz" :) i jako że jestem fiutem ale nie aż takim do końca zapłaciłem mu ile chciał, ale uprzedziłem też uczciwie że więcej żaden mój znajomy ani ja nie damy mu więcej zarobić. Mógłbym napisać jego mina bezcenna zdziwienie poziom Expert, ale huja on tam nawet nie wiem czy zrozumiał :).
Mapka powyżej pokazuje
Kolor niebieski nasze zmagania z wyspy naszej na Camotes
Kolor żółty połączenie tych wysp z Cebu city jest szybka łajba
Kolor zielony połączenie wysp Camotes z wyspą Layet
Kolor czerwony pomyłka nie wiem jak skasować :)
I tak prom do Hagnaya 1.30 min wiec jesteśm o 17 na wyspie Cebu przed nami 70 km w dół,
po drodze McDonalds i dojeżdzamy zdecydowanie za pózno żeby zdążyć na jakiś prom. W miejscowości Danao bierzemy spanie, robimy krótki spacer do bankomatu, bardzo ważna rzecz na małych wyspach może być problem z gotówką. ratują nas 2 obce waluty dolary,euro o funtach nie wspominam bo brytole to nie Europa już :) ( nie zawsze można funta sprzedać)
Rano 6.30 pobudka szybka toaleta i pedzimy na prom. choć w porcie byliśmy lekko po 7 rano już nie załapaliśmy sie na ten prom o 8.30. Ludzi setki kolejki nieziemskie jak u nas za komuny, ale prosze sie nie zrażać może taki termin wybraliśmy. W każdym razie udało nam sie kupić bilety na 10.30, mieliśmy sporo czasu na przemyślenia co do dalszego planu naszej nie zorganizowanej wycieczki :).
Nareszcie prom zwyczajny jak kazdy tu śmiało można napisać '"pływająca trumna" komfort żaden, tłoczno, brudno, ale niestety trzeba przywyknąć luksusy to inna półka cenowa a nam brakuje sponsora.
Po trzech godzinach dopływamy do Poro Island to jedna z naszych docelowych wysp.
Transport do naszego miasteczka docelowego San Francisco trwa dosłownie 10 min. To nie są duże wyspy wszystko w zasięgu 40 min od właśnie w/w San Francisco.
Baza noclegowa może nie jest super ogromna, ale jest i za to trzeba dziekować bo moglibyśmy wylądować gdzieś na ławce :). Ktoś kto przyjedzie do resortu nad wodę ma wiekszy wybór, my chcieliśmy być niezależni.
I tak mapka poniżej pokazuje w dużym zakresie co mamy do zobaczenia na tych wyspach, a naprawdę nie są to flaki z olejem jak niektórzy opisywali. Duży plus brak białych twarzy wiec ceny na wyspie typowo filipińskie, nikt nie dostaje szajby widząc białego i windując cene, jesteśmy tam jak małpki puszczone wolno na dużej przestrzeni. Wiele osób nam sie przygląda , ale nikt nas nie zaczepia.
Znowu bedzie na podstawie kolorów bo tak najłatwiej to zobrazować.
Kolor niebieski pare punktów widzimy ale w rzeczywistości psy dupami szczekają, dla tych co wpadli tu na dwa dni to mogą sobie darować. Ominiecie wodospad, jaskinie, zjeżdzalnie i skoki z klifów.
Kolor zielony no tu to już trzeba zobaczyć. podziemne jaskinie wypełnione wodą w których można sie kompać, zjazd na stalowej linie rozciągniętej nad jeziorem około 450 metrów długości
Kolor żółty najmniejsza z czterech wysp ale maska rurka płetwy koniecznie, bardzo ładna rafa koralowa plus niespodzianki typu żółwie.
Wyspa sama w sobie bardzo ładna, czysta, zielona i spokojna nie znaleźliśmy żadnej imprezy. Oboje stwierdziliśmy że spokojnie może konkurować z Siargao choć jest dużo mniejsza. Najgorszym minusem wyspy jest kuchnia mimo że filipińska nam już obrzydła.
Powinienem wspomnieć jeszcze o plażach :) takowe są i są naprawdę świetne a co najważniejsze prawie całkowicie puste, ciche i czyste. Zadnych skuterów wodnych , bananów i tym podobnego gówna które już nas męczy na komercyjnych plażach.
O tym jak mała jest to wyspa może świadczyć fakt że nasza cała podróż to jakieś 450 km z czego ok 170 km to dojazd i powrót . Resztą przejeździliśmy po wszystich możliwych dziurach niejednokrotnie dwa razy tą samą drogą.
Spędziliśmy na wyspach Camotes 4 i pół dnia i jak mielibyśmy możliwość zostać jeszcze dzień czy dwa na pewno byśmy nie żałowali.
Powrót do domu okazał się bardzo przyjemny, bez żadnych incydentów wartych wspominania tu :)
Lenka po powrocie do domu mocno ucałowała modem do internetu i obiecała mu że już go nigdy nie opuści :)))