wtorek, 6 stycznia 2015

Siem Reap Angkor Wat (okiem koziolkowej)

SIEM REAP

No i stało się.... Po jednym dniu zwiedzania świątyń wszyscy odmówili zwiedzania w dniu następnym. Moje dzieci kategorycznie stwierdziły że wolą basen a mój mąż oczywiście bardzo chciał zwiedzać :) ale ktoś musi zostać z dziećmi więc on się poświeci ;) Nie przemówił do nich fakt, że to piękne zabytki i że basen mogą mieć zawsze a Angkor to coś wyjątkowego. Moje argumenty chyba były słabe bo Piotrek mnie nie poparł więc „po zamiatane” jadę sama. Zaczęłam po 8:00 i dopiero dzisiaj w ciszy i skupieniu poczułam magie tego miejsca. Już jadąc przeżyłam niezły szok. Nagle riksza zatrzymała się przed szlabanem gdzie dodatkowo były ustawione światła i świeciło się czerwone. Zaczęłam wypatrywać o co chodzi bo torów nigdzie nie było, a poza tym był to środek miasta czyli po obu stronach budynki i żadnej drogi???????????? Nagle patrzę i nie wierzę własnym oczom. Na drogę wyjeżdżają łóżka szpitalne z dziećmi po zabiegach. Dzieci są poowijane w bandarzach i mają podłączone kroplówki.
 Gdy tylko mali pacjęci przejechali, szlaban się otworzył światło zmieniło na zielone i można jechać. No niesamowite. Okazało się, że po dwóch stronach ulicy jest szpital ale nie zrobili łącznika, jak to zwykle bywa u nas, tylko szlaban. Gdy chcą przewieść chorych zapalają czerwone światło, opuszczają szlaban i gotowe, droga wolna :)
Dzisiaj zupełnie poddałam się magi tego miejsca. W ciszy i spokoju mogłam zobaczyć wszystko dokładnie i wyobrazić sobie jak to było tyle setek lat temu. Zwiedziłam Bajon ze wszystkimi przynależnymi świątyniami, Neak Pean, Ta Sam, Baphuon, Phimeanakos, Preah Khan. Jednym słowem dałam czadu. Pod koniec sama już padałam z nóg, ale ciagle chciałam zobaczyć coś więcej i więcej. Na pewno nie jeden puknie się w głowę i powie, że to strata czasu bo to tylko kamienie, ale nie dla mnie. Ja nie mogę wprost uwierzyć, że gdy w Polsce ludzie mieszkali w szałasach tutaj była tak rozwinięta cywilizacja.
Następnego dnia aby nie przesadzić wybrałam się całą rodzina na wycieczkę do pływających wiosek i farmy krokodyli. Moje dzieci były szczególnie nastawione na oglądanie krokodyli. Wycieczka była bardzo fajna nie licząc jęczącego Piotrka, który ciągle liczył ile to kasy wydaliśmy :) no i zamiast farmy było 6 krokodyli w małej klatce w wodzi ale i tak dziewczynom się podobało. Prócz tego mogły również obejrzeć skórę tego gada oraz pogłaskać i wziąć do ręki węża, bo podpłynęła Pani z pytonem. Nawet już ja przekonałam się do wężów. Wzięłam go na ręce i nawet zajrzałam w oczy. Mieliśmy fajnego przewodnika, który dobrze mówił po angielsku i opowiadał nam o życiu tych ludzi i ich zwyczajach. Oczywiście kilkakrotnie chciano nas naciągnąć, ale Koziołek był czujny.
Na ostatni dzień zwiedzania świątyń (bo miałam bilet 3 dniowy) pozostawiłam sobie perełeczkę, czyli świątynie kobiet Banteay Srei. Jest to przepiękny obiekt niestety było tak wielu turystów iż trudno było w ciszy i spokoju zadumać się nad tym miejscem. Widziałam natomiast człowieka na rowerze, który w bambusowych pojemnikach przewoził wodę a następnie sprzedawał ją pielgrzymom. Był to podobno bardzo popularny sposób sprzedaży wody i jak widać jeszcze funkcjonujący w obecnych czasach chociaż wydaje mi się, że już teraz to bardziej pod turystów. Tego samego dnia wieczorem zabrałam dziewczyny do światyni Bakheng aby stamtąd podziwiać zachód słońca. Oczywiście zachód słońca ich nie skusił ale to że wjechaliśmy na górę na słoniach. To miała być taka wisienka na tort :) Przejażdżka była bardzo fajna jednak tłumy w swiatyni mnie powaliły. Aby zrobić jakikolwiek zdjęcie zachodowi trzeba było mocno się przepychać więc niezła porażka. Osobiście polecam przejażdżkę na słoniu ale takiego zachodu słońca nie. A no i oczywiście mój Kozioł nie pojechał z nami bo to by zrujnowało nasz budżet :)
Sylwester więc postanowiliśmy że w tym dniu nic nie robimy tylko kąpiemy się na basenie i wypoczywamy aby mieć siłę na nocne szaleństwa. Faktycznie dzień spędziliśmy bardzo sympatycznie i około 18-19 postanowiliśmy się przespać przed nocą. W sumie wszyscy zasnęliśmy snem sprawiedliwych i gdy zadzwonił budzik tylko Piotrek wstał rześki i gotowy na wyzwania miasta. Jakoś zwlekłyśmy się z łóżek i udając zadowolenie :), dziewczyny wręcz szaleńcze ;) udaliśmy się na miasto. A tam oczywiście tłumy i szaleństwo imprezy. Próbowaliśmy po przepychać się trochę w stronę centrum ale w końcu stwierdziłam że to bez sensu i usiadłam sobie z dziewczynami w spokojnej pizzeri a Kozioł ruszył na poszukiwanie przygód. Chyba nic z tego nie wyszło bo zaraz po 12 był już u nas. Tuk tukiem udaliśmy się do hotelu i szczęśliwi (tzn. ja i dziewczyny, bo Kozioł chyba chciał poszaleć) udaliśmy się w objęcia Morfeusza.

Reasumując Siem Reap jest bardzo fajnym miastem. Ciągle coś się dzieje i bardziej przypomina Tajlandię niż Kambodżę, ale co dobre szybko się kończy a przygody czekają. Ruszamy do Phnom Phen o którym słyszałam same złe opinie, ale czy tak jest muszę się przekonać sama. Cdn ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz